wtorek, 8 lipca 2008

Podsumowanie dnia - 27 czerwiec (piatek) - 7 lipiec (poniedzialek)

Takie zaleglosci sie zrobily, ze nawet nie chce mi sie na biezaco tego pouzupelniac. Tak wiec w mega skrocie, bo duzo sie dzialo w tym czasie, a mam teraz raptem godzinke do wyjscia z roboty i musze do tego czasu sie zmiescic:)
Od 27 do 29 czerwca bylismy na pikniku firmowym na Ranczo Zenobia. Wypad sie udal rewelacyjnie, jedyny minus to pogoda, w piatek wieczorem padalo, przez cala sobote tez byla taka pogoda w kratke, z zaplanowanych roznych sportowych wydarzen zdazylismy rozegrac tylko turniej pingponga (zajalem 3 miejsce), zagralem 3 jedno-setowe pojedynki w tenisa (z Kornelem wygralem 6:0, z Pawlem wygralem rowniez 6:0 i z Patrykiem przegralem 6:4) i zagralismy 2 meczyki w pilke nozna, jeden mniejszy, drugi wiekszy (obydwa wygrane przez druzyne w ktorej akurat gralem) Czyli jezeli chodzi o sport to normalnie po prostu rewelacja:) Jezeli chodzi o osrodek to tez rewelka, wszystko na najwyzszym poziomie. A jezeli chodzi o zabawe to tez pieknie, przez caly weekend spozylem prawie 30 browarow, czyli dobra srednia zostala utrzymana. Po pierwszej nocce polozylem sie o 4:00, po sobotniej imprezie poszedlem spac o 5:00, tak wiec deficyt snu przez nastepnych kilka dni byl straszliwy. W sumie to zbyt duzo sie nie wydarzylo od poniedzialku do soboty. W poniedzialek po pracy pojechalem z Majonezem na lotnisko do Goleniowa po Pinia. Wrocil z saksow i zapowiedzial ze juz nigdzie nie wyjezdza, miesiac odpoczynku i szuka roboty tutaj na miejscu. Gadalem z Grzybkiem, powiedzial ze jak Piniek bedzie chetny to go przyjmie do roboty u siebie w Realu. Czyli jakas opcja juz jest. We wtorek Sylka miala urodziny, poszlismy rodzinnie na obiadek do Santorini, a pozniej ruszylismy do Dareckich bo zostalismy zaproszeni, zeby wpasc i pogadac. Tutaj z kolei (w odroznieniu od Pinia) jest inny uklad, Darecki zabiera cala rodzinke i wyjezdzaja we wrzesniu na stale do Norwegii. Czy na zawsze to sie jeszcze okaze, ale pierwsze plany sa takie, ze na conajmniej 5 lat. Wpadl jeszcze Kon z Anita, wypilem w sumie chyba z 7-8 piwek i pojechalismy do domu. W srode robilismy Sylki urodziny dla rodziny, przyszla m.in. moja mama, tesciowie i Zaneta z Iza. Tak sobie siedzielismy, gadalismy, pozniej wszyscy sie zawineli, tylko Iza zostala. Z tesciem wypilem pare kielkow wodzi, i oczywiscie caly czas zlopalem browara, najpierw z Zaneta i Iza, pozniej juz tylko z Iza, tez poszlo tego sporo, z 6-7 na pewno wypilem. W czwartek nic ciekawego sie nie wydarzylo, troche sobie odpoczalem. A w piatek wieczorem poszlismy do Kafe Jerzy. Wczesniej wpadl Grzybek, wrocil z urlopu w Niechorzu i musial poopowiadac o swoich wyczynach nadmorskich;) Oprocz nas i Grzybka przyszli jeszcze Mysza, Krzys, Dzordz, Piniek, Zaneta i Sosnicka. Najpierw posiedzielismy i pogadalismy, pozniej zaczely sie jakies male tance, a pozniej Piniek wymyslil zeby pojsc pograc w bilarda. Kurwa, przy tym stole to spedzilem chyba ponad 2 godziny, a Piniek caly czas donosil browary. W sumie przez caly wieczor chlapnelem gdzies tak z 8-9 sztuk i oczywiscie bez filmu wrocilem do domu. W sobote rano na rowerkach podjechalismy z Grzybkiem na nasza amerykanska dzialke:) Dawno juz tam nie bylismy, pojechalismy zobaczyc czy zadne gangusy nam niczego tam nie narozrabialy. Okazalo sie, ze wszystko jest OK, spozylismy po 3 piwka i pojechalismy do domu. A pozniej trzeba bylo poodpoczywac i wczesnie polozyc sie spac, bo w niedziele rano o 6:16 jechalismy do Gdyni na dlugo oczekiwany Heineken Open'er Festival:) Z racji tego ze pojechalismy tylko na jeden dzien to ominela mnie np. Erykah Badu, ale mowi sie trudno, najwazniejsze ze mialem okazje w jeden dzien (!) zobaczyc Goldfrapp, Massive Attack i The Chemical Brothers!!! Ale po kolei... Najpierw podroz pociagiem do Gdyni, wysiedlismy o 10:35 i poszlismy na spacerek na Skwer Kosciuszki, czyli tam, gdzie 3 lata temu odbywala sie owczesna edycja Open'era. Fajnie bylo zerknac na miejsce gdzie ogladalo sie wtedy Faithless, Fatboy Slim, czy Underworld. Pozniej poszlismy na obiadek, do obiadku spozylem 1 piwko, a po obiadku autobusem ruszylismy do Rewy, gdzie spotkalismy sie ze spora ekipa. Patryk i Pawel z Kasia i Basia, Maciek z roboty ze swoja Ola, Esiaki ze swoimi paniami + jeszcze inne osoby mniej i bardziej znane, bylo ich tam naprawde sporo:) Najpierw poszlismy z Iwka na plaze, tam wypilem 2 piwka, posiedzialem i raczylem sie zajebistym widokiem morza przedzielonego dluga (na oko pol kilometrowa) mierzeja, zajebisty efekt:) Pozniej nastepne 2 piwka + 2P juz na osrodku z towarzystwem i juz w dobrych nastrojach ruszylismy busikiem na lotnisko gdzie odbywaly sie koncerty. Po przejsciu przez bramke (takiego przeszukania jeszcze nigdy nie przezylem, pan bramkarz nawet wąchal zawartosc moich papierosow:) to co zobaczylem przeszlo moje najsmielsze oczekiwania. Teren lotniska po prostu byl kurewsko olbrzymi, lotnisko w Dabiu to mala popierdolka w porownaniu z tym w Gdyni. Roznych scen bylo chyba z 7, dla kazdego cos milego. A glowna scena byla wielka w chuj, z kazdej strony wyjebany telebim, oczywiscie na scenie za muzykami jeszcze wiekszy. A najwieksza faza, ze to wszystko naglasnialy 2 glosniki, po jednym z kazdej strony, podwieszone na linach, efekt byl niesamowity, jakas kosmiczna technologia pewnie, w koncu mamy XXI wiek:) Czas sie konczy, a wiec o samym koncercie w skrocie. Najpierw Goldfrapp. Wokalistka zespolu, Alison Goldfrapp, swoim subtelnym glosikiem juz od poczatku spowodowala, ze ciarki nie schodzily mi z rak prawie przez caly czas. Na scenie pojawila sie cala sekcja rytmiczna, lacznie ze skrzypcami i harfa, razem z niesamowitym wokalem dawalo to porazajacy efekt:)
Pozniej panowie z Massive Attack pokazali naprawde niesamowita klase, wspomagani roznymi wokalami (wszystko brzmialo naprawde przezajebiscie) spowodowali, ze czlowiek byl pewien, ze to co widzi to nie tam jakis sobie koncert tylko Sztuka przez duze S:) Ciutke moze bylem rozczarowany, bo myslalem ze od poczatku do konca beda napierac najwieksze swoje przeboje, a tymczasem bylo kilka mniej znanych utworkow, ale coz, w sumie nie mozna wymagac od zespolu zeby grali pod publiczke tylko same hity, wszystko sie pieknie komponowalo, bylo super:)
I na koniec The Chemical Brothers. Ja pierdole, to co zrobili to juz byla muzyczno-wizualna orgia dla oka, ucha i serca:) Takiego show chyba jeszcze nigdy nie widzialem. Generalnie prawie calego seta ktorego zagrali przetanczylem, co po kilkunastu piwach, ktore spozylem przez caly wieczor nie przyszlo mi zbyt trudno:) Komputerowe animacje na telebimach, swiatla laserow przeslizgujace sie po calym lotnisku i nad naszymi glowami, i napierdalajaca muza (same wyjebane hity polaczone wedlug jakies magicznego klucza w niesamowita calosc) - nie jestem w stanie nawet opisac jakie to na mnie wywarlo wrazenie:) Uff, az sie znowu podjaralem. Dobra, wybila godzina 15:00, o koncowce napisze pare slow w nastepnym poscie, dorzuce jeszcze jakies fotki i bedzie wszystko gotowe. I w koncu bede z blogiem na biezaco, ale cieszy:)