Takie zaleglosci sie zrobily, ze nawet nie chce mi sie na biezaco tego pouzupelniac. Tak wiec w mega skrocie, bo duzo sie dzialo w tym czasie, a mam teraz raptem godzinke do wyjscia z roboty i musze do tego czasu sie zmiescic:)
Od 27 do 29 czerwca bylismy na pikniku firmowym na Ranczo Zenobia. Wypad sie udal rewelacyjnie, jedyny minus to pogoda, w piatek wieczorem padalo, przez cala sobote tez byla taka pogoda w kratke, z zaplanowanych roznych sportowych wydarzen zdazylismy rozegrac tylko turniej pingponga (zajalem 3 miejsce), zagralem 3 jedno-setowe pojedynki w tenisa (z Kornelem wygralem 6:0, z Pawlem wygralem rowniez 6:0 i z Patrykiem przegralem 6:4) i zagralismy 2 meczyki w pilke nozna, jeden mniejszy, drugi wiekszy (obydwa wygrane przez druzyne w ktorej akurat gralem) Czyli jezeli chodzi o sport to normalnie po prostu rewelacja:) Jezeli chodzi o osrodek to tez rewelka, wszystko na najwyzszym poziomie. A jezeli chodzi o zabawe to tez pieknie, przez caly weekend spozylem prawie 30 browarow, czyli dobra srednia zostala utrzymana. Po pierwszej nocce polozylem sie o 4:00, po sobotniej imprezie poszedlem spac o 5:00, tak wiec deficyt snu przez nastepnych kilka dni byl straszliwy. W sumie to zbyt duzo sie nie wydarzylo od poniedzialku do soboty. W poniedzialek po pracy pojechalem z Majonezem na lotnisko do Goleniowa po Pinia. Wrocil z saksow i zapowiedzial ze juz nigdzie nie wyjezdza, miesiac odpoczynku i szuka roboty tutaj na miejscu. Gadalem z Grzybkiem, powiedzial ze jak Piniek bedzie chetny to go przyjmie do roboty u siebie w Realu. Czyli jakas opcja juz jest. We wtorek Sylka miala urodziny, poszlismy rodzinnie na obiadek do Santorini, a pozniej ruszylismy do Dareckich bo zostalismy zaproszeni, zeby wpasc i pogadac. Tutaj z kolei (w odroznieniu od Pinia) jest inny uklad, Darecki zabiera cala rodzinke i wyjezdzaja we wrzesniu na stale do Norwegii. Czy na zawsze to sie jeszcze okaze, ale pierwsze plany sa takie, ze na conajmniej 5 lat. Wpadl jeszcze Kon z Anita, wypilem w sumie chyba z 7-8 piwek i pojechalismy do domu. W srode robilismy Sylki urodziny dla rodziny, przyszla m.in. moja mama, tesciowie i Zaneta z Iza. Tak sobie siedzielismy, gadalismy, pozniej wszyscy sie zawineli, tylko Iza zostala. Z tesciem wypilem pare kielkow wodzi, i oczywiscie caly czas zlopalem browara, najpierw z Zaneta i Iza, pozniej juz tylko z Iza, tez poszlo tego sporo, z 6-7 na pewno wypilem. W czwartek nic ciekawego sie nie wydarzylo, troche sobie odpoczalem. A w piatek wieczorem poszlismy do Kafe Jerzy. Wczesniej wpadl Grzybek, wrocil z urlopu w Niechorzu i musial poopowiadac o swoich wyczynach nadmorskich;) Oprocz nas i Grzybka przyszli jeszcze Mysza, Krzys, Dzordz, Piniek, Zaneta i Sosnicka. Najpierw posiedzielismy i pogadalismy, pozniej zaczely sie jakies male tance, a pozniej Piniek wymyslil zeby pojsc pograc w bilarda. Kurwa, przy tym stole to spedzilem chyba ponad 2 godziny, a Piniek caly czas donosil browary. W sumie przez caly wieczor chlapnelem gdzies tak z 8-9 sztuk i oczywiscie bez filmu wrocilem do domu. W sobote rano na rowerkach podjechalismy z Grzybkiem na nasza amerykanska dzialke:) Dawno juz tam nie bylismy, pojechalismy zobaczyc czy zadne gangusy nam niczego tam nie narozrabialy. Okazalo sie, ze wszystko jest OK, spozylismy po 3 piwka i pojechalismy do domu. A pozniej trzeba bylo poodpoczywac i wczesnie polozyc sie spac, bo w niedziele rano o 6:16 jechalismy do Gdyni na dlugo oczekiwany Heineken Open'er Festival:) Z racji tego ze pojechalismy tylko na jeden dzien to ominela mnie np. Erykah Badu, ale mowi sie trudno, najwazniejsze ze mialem okazje w jeden dzien (!) zobaczyc Goldfrapp, Massive Attack i The Chemical Brothers!!! Ale po kolei... Najpierw podroz pociagiem do Gdyni, wysiedlismy o 10:35 i poszlismy na spacerek na Skwer Kosciuszki, czyli tam, gdzie 3 lata temu odbywala sie owczesna edycja Open'era. Fajnie bylo zerknac na miejsce gdzie ogladalo sie wtedy Faithless, Fatboy Slim, czy Underworld. Pozniej poszlismy na obiadek, do obiadku spozylem 1 piwko, a po obiadku autobusem ruszylismy do Rewy, gdzie spotkalismy sie ze spora ekipa. Patryk i Pawel z Kasia i Basia, Maciek z roboty ze swoja Ola, Esiaki ze swoimi paniami + jeszcze inne osoby mniej i bardziej znane, bylo ich tam naprawde sporo:) Najpierw poszlismy z Iwka na plaze, tam wypilem 2 piwka, posiedzialem i raczylem sie zajebistym widokiem morza przedzielonego dluga (na oko pol kilometrowa) mierzeja, zajebisty efekt:) Pozniej nastepne 2 piwka + 2P juz na osrodku z towarzystwem i juz w dobrych nastrojach ruszylismy busikiem na lotnisko gdzie odbywaly sie koncerty. Po przejsciu przez bramke (takiego przeszukania jeszcze nigdy nie przezylem, pan bramkarz nawet wąchal zawartosc moich papierosow:) to co zobaczylem przeszlo moje najsmielsze oczekiwania. Teren lotniska po prostu byl kurewsko olbrzymi, lotnisko w Dabiu to mala popierdolka w porownaniu z tym w Gdyni. Roznych scen bylo chyba z 7, dla kazdego cos milego. A glowna scena byla wielka w chuj, z kazdej strony wyjebany telebim, oczywiscie na scenie za muzykami jeszcze wiekszy. A najwieksza faza, ze to wszystko naglasnialy 2 glosniki, po jednym z kazdej strony, podwieszone na linach, efekt byl niesamowity, jakas kosmiczna technologia pewnie, w koncu mamy XXI wiek:) Czas sie konczy, a wiec o samym koncercie w skrocie. Najpierw Goldfrapp. Wokalistka zespolu, Alison Goldfrapp, swoim subtelnym glosikiem juz od poczatku spowodowala, ze ciarki nie schodzily mi z rak prawie przez caly czas. Na scenie pojawila sie cala sekcja rytmiczna, lacznie ze skrzypcami i harfa, razem z niesamowitym wokalem dawalo to porazajacy efekt:)
Pozniej panowie z Massive Attack pokazali naprawde niesamowita klase, wspomagani roznymi wokalami (wszystko brzmialo naprawde przezajebiscie) spowodowali, ze czlowiek byl pewien, ze to co widzi to nie tam jakis sobie koncert tylko Sztuka przez duze S:) Ciutke moze bylem rozczarowany, bo myslalem ze od poczatku do konca beda napierac najwieksze swoje przeboje, a tymczasem bylo kilka mniej znanych utworkow, ale coz, w sumie nie mozna wymagac od zespolu zeby grali pod publiczke tylko same hity, wszystko sie pieknie komponowalo, bylo super:)
I na koniec The Chemical Brothers. Ja pierdole, to co zrobili to juz byla muzyczno-wizualna orgia dla oka, ucha i serca:) Takiego show chyba jeszcze nigdy nie widzialem. Generalnie prawie calego seta ktorego zagrali przetanczylem, co po kilkunastu piwach, ktore spozylem przez caly wieczor nie przyszlo mi zbyt trudno:) Komputerowe animacje na telebimach, swiatla laserow przeslizgujace sie po calym lotnisku i nad naszymi glowami, i napierdalajaca muza (same wyjebane hity polaczone wedlug jakies magicznego klucza w niesamowita calosc) - nie jestem w stanie nawet opisac jakie to na mnie wywarlo wrazenie:) Uff, az sie znowu podjaralem. Dobra, wybila godzina 15:00, o koncowce napisze pare slow w nastepnym poscie, dorzuce jeszcze jakies fotki i bedzie wszystko gotowe. I w koncu bede z blogiem na biezaco, ale cieszy:)
wtorek, 8 lipca 2008
piątek, 27 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 26 czerwiec (czwartek)
Dzien bez historii. Rano polecialem do pracy a po pracy grzecznie prosto do domu. Siadlem do kompa i przygotowalem trase na piatek na wypad integracyjny. W piatek ruszamy (cala firma 3P wraz z rodzinami i osobami towarzyszacymi, razem 45 osob), cel wyprawy: Ranczo Zenobia kolo Rewala:) Cala trasa zostala rozpisana na czynniki pierwsze, jak sie gdzies zgubimy to bedzie znaczylo, ze jestem nurek. Pozniej pojechalismy na Budziszynska, trzeba bylo oddac psa na przechowanie do babci Jadzi:) A wieczorkiem wzialem sie za pakowanie, przygotowanie sprzetu sportowego, trzeba bylo ogolic ryja, zeby wygladac jak czlowiek a nie jak bum. I w czasie tego wszystkiego jeszcze trzeba bylo poogladac drugi polfinal, Rosja - Hiszpania. Kurwa, jak zwykle wygrali Ci co nie trzeba (Espaniole jebneli Ruskow 3:0), bylem za kacapami, ale zagrali tak, jakby od meczu z Holandia nie robili nic innego tylko pili. Na bank pili, bo co moze robic Rusek jak ma troche wolnego czasu. W finale Hiszpania gra z Niemcami, chyba trzeba bedzie byc za szkopami, bo tej pory ci za ktorymi bylem to prawie zawsze przegrywali, lipa jak chuj. Jak se pomysle ze Niemcy moga miec mistrza to mnie krew zalewa, ale co tam, nie ma co sie przejmowac takimi drobiazgami, trzeba wyczyscic umysl od wszelkich zmartwien i rozterek, bo caly weekend u Zenobi szykuje sie bardzo, ale to bardzo elegancko. Positive think!
czwartek, 26 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 22 czerwiec (niedziela) - 25 czerwiec (sroda)
W niedziele obudzilem sie kolo 7:00 (nie wiem jakim cudem), wyszedlem z psem i zadzwonilem do Grzybka, zeby zrobic ustawke i podjechac na dzialke na akcje "porzadki". Kolo 8:30 Grzybek dal znac, ze jest pod garazem, no to zszedlem, wsiedlismy na rowerki i pojechalismy. Kurwa, widok jaki mnie przywital jak juz zajechalismy na miejsce normalnie rzucil mnie na kolana. Do tej pory zaluje, ze nie mialem przy sobie aparatu i nie zrobilem zdjecia. Takiego skamu juz dawno nie widzialem. Cala dzialka, alejka przed dzialka i przylegajace do nas inne dzialki uslane byly butelkami, puszkami, sloikami po musztardach, keczupach, kromkami chleba, plastykowymi sztuccami, polamanymi w kawalki plastykowymi talerzykami, kubkami, i jeszcze wieloma innymi rzeczami, normalnie masakra. Do tego wszystkiego na srodku stoi (a raczej lezy) rozjebany namiot. Otwieramy altanke, a tam jeszcze gorzej. Na podlodze wysypany popiol i wegiel z grilla, porozlewane sosy, syf, kila i mogila. Cala akcja porzadkowania trwala prawie do godz. 11:00, w tym czasie spozylem 2 Lechy 0,6l, ale dzialka wyglada jak nowa:) Znalazly sie MP3-ki (lezaly w altance na szafie), aparat okazalo sie, ze wziely moje baby jak szly do domu, ale latarka i whisky poszly sie jebac. Wrocilem do domu, szybko sie spakowalem i pojechalem na Budziszynska pograc w pileczke. Ciezko bylo, ale dalem rade. Na meczu najpierw wypilem jakas Nestea, a dopiero pozniej 2 piwka + 2P. Po meczu pojechalismy z Mysza do Zdrojow, bo Mysza bedzie robil szafe u dziewczyn w pokoju. Musial wziasc wymiar, zobaczyc z jakiego materialu ma to byc zrobione, itp. Pozniej sobie usiedlismy, na spokojnie wypilem 2 piwka +1P. Pozniej kawalek odprowadzilem Mysze i polecialem do Grzybka pozyczyc wedke na weekendowy wyjazd na firmowy piknik. U niego tez spozylem 2 piwka, chwilke pogadalismy i polecialem do domu odpoczywac. Wieczorem ogladnalem tylko Pitbulla, pozniej mecz Wlochy - Hiszpania (makarony przejebaly w karnych, w koncu jakis odpowiedni wynik:) i spac.
W poniedzialek ledwo wstalem, strasznie mnie ten weekend wyczerpal:( Najpierw rano polecialem z dziewczynami do szpitala w Zdrojach, znowu beda chodzic przez 3 tygodnie na rehabilitacje ortopedyczne, pozniej do pracy, a po pracy na tenisa z Guma. Pierwszy chyba raz w zyciu wzialem na korty zamiast piwa napoje bezalkoholowe:) Wzialem 2 butelki Nestea, Guma jak mnie zobaczyl z ta herbatka to nie uwierzyl. Powiedzial, ze mi nie pasuja takie napoje;) Pijac ta herbatke wygralem 6:1 6:1 6:1 i pojechalem do domu. A w domu ogladnalem z dziewczynami dwa ostatnie odcinki 4 sezonu Zagubionych, pozniej jeden odcinek Dextera i poszedlem spac.
We wtorek nie poszedlem do pracy, tylko polecialem pomoc Szwagrowi przy porzadkowaniu nowej chalupy Patryka ze zlomu. Cala akcja potrwala do 12:00, pozniej ruszylem do Szwagra do domu troche sie przekapac, bo sie caly ujebalem, a pozniej do domu. W domu mega odpoczynek, na lezaco Dexter i znowu sen.
W srode znowu zamiast do pracy poszedlem na akcje "zlom", pozniej ruszylem na Pomorzany, spozylem z Dzordzem 2 piwka + 1P, a pozniej podjechal po nas Fazi i ruszylismy do niego do domku. Najpierw pogrzebalem przy jego kompie, a pozniej siedlismy sobie wygodnie przed Fazikowa plazma 42" i reszte dnia spedzilismy na sportowo. Najpierw ogladalismy tenisa, grala sliczna Ana Ivanovic, w HD wyglada jeszcze lepiej niz normalnie:) A pozniej byly emocje pilkarskie, w pierwszym polfinale Niemcy grali z Turcja. Nie lubie ani jednych ani drugich, ale przed tym meczem bylem za Turkami. Brudasy, ale chyba juz ich wole niz tych przejebanych szkopow. I oczywiscie mecz sie skonczyl nie po mojej mysli, Niemcy wygrali po zajebistym meczu 3:2 i sa juz w finale:( Podczas calego popoludnia i wieczoru u Fazika spozylem raptem 6 piwek + 2P, ale i tak byla mega bomba. Po meczu podjechal po nas Majonez i zawiozl mnie i Dzordza do domku. A w domku pozostalo tylko wyjsc z psem i pojsc spac...
W poniedzialek ledwo wstalem, strasznie mnie ten weekend wyczerpal:( Najpierw rano polecialem z dziewczynami do szpitala w Zdrojach, znowu beda chodzic przez 3 tygodnie na rehabilitacje ortopedyczne, pozniej do pracy, a po pracy na tenisa z Guma. Pierwszy chyba raz w zyciu wzialem na korty zamiast piwa napoje bezalkoholowe:) Wzialem 2 butelki Nestea, Guma jak mnie zobaczyl z ta herbatka to nie uwierzyl. Powiedzial, ze mi nie pasuja takie napoje;) Pijac ta herbatke wygralem 6:1 6:1 6:1 i pojechalem do domu. A w domu ogladnalem z dziewczynami dwa ostatnie odcinki 4 sezonu Zagubionych, pozniej jeden odcinek Dextera i poszedlem spac.
We wtorek nie poszedlem do pracy, tylko polecialem pomoc Szwagrowi przy porzadkowaniu nowej chalupy Patryka ze zlomu. Cala akcja potrwala do 12:00, pozniej ruszylem do Szwagra do domu troche sie przekapac, bo sie caly ujebalem, a pozniej do domu. W domu mega odpoczynek, na lezaco Dexter i znowu sen.
W srode znowu zamiast do pracy poszedlem na akcje "zlom", pozniej ruszylem na Pomorzany, spozylem z Dzordzem 2 piwka + 1P, a pozniej podjechal po nas Fazi i ruszylismy do niego do domku. Najpierw pogrzebalem przy jego kompie, a pozniej siedlismy sobie wygodnie przed Fazikowa plazma 42" i reszte dnia spedzilismy na sportowo. Najpierw ogladalismy tenisa, grala sliczna Ana Ivanovic, w HD wyglada jeszcze lepiej niz normalnie:) A pozniej byly emocje pilkarskie, w pierwszym polfinale Niemcy grali z Turcja. Nie lubie ani jednych ani drugich, ale przed tym meczem bylem za Turkami. Brudasy, ale chyba juz ich wole niz tych przejebanych szkopow. I oczywiscie mecz sie skonczyl nie po mojej mysli, Niemcy wygrali po zajebistym meczu 3:2 i sa juz w finale:( Podczas calego popoludnia i wieczoru u Fazika spozylem raptem 6 piwek + 2P, ale i tak byla mega bomba. Po meczu podjechal po nas Majonez i zawiozl mnie i Dzordza do domku. A w domku pozostalo tylko wyjsc z psem i pojsc spac...
poniedziałek, 23 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 18 czerwiec (sroda) - 21 czerwiec (sobota)
W srode wyszedlem troche wczesniej z pracy bo grafik byl napiety i musialem ze wszystkim zdazyc. Najpierw polecialem na Twardowskiego bo Patryk gral tam w tenisa, a mialem odebrac od niego kasiore dla Martina. Posiedzialem, poogladalem, spozylem piwko i polecialem dalej. Odwiedzilem Martina, chwilke pogadalismy i trzeba bylo uciekac. Na 15:30 polecialem do fryzjera. Troche to potrwalo, strzygla mnie dosc fajna koza, to sie chociaz czas nie dluzyl:) Ze zmienionym image'm ruszylem do 3 Koron, tam sie mialem spotkac z Dzordzem i Golym, zeby ruszyc na decydujacy mecz barazowy o wejscie do II ligi, Pogon Szczecin - Zatoka Puck. Goly sie zaczal smiac z mojej fryzury, najpierw mowil, ze wygladam jak Borek, a pozniej jak Saganowski:) Wypilem 2 piwka + 1P, doszedl jeszcze Bimbelt i pojechalismy na mecz. Po drodze kupilismy 2 x 0,35 l. wodzi i 3 browary, przy wejsciu nic nie sprawdzali, czyli spokojnie zasiedlismy sobie na trybunach i rozpoczal sie piknik:) Pierwsza polowa byla tak nudna, ze sobie siedzielismy, gadalismy, pilismy i prawie w ogole nie zerkalismy na mecz. W drugiej polowie juz bylo lepiej, Pogon wygrala 4:1 i awansowala do II ligi, a ja wypilem 2 piwka + drinka + 1P i bylo dobrze:) Po meczu zabralem sie z Bimbeltem na prawobrzeze, wieczorem ogladnalem Rosja - Szwecja (2:0) i poszedlem spac.
W czwartek przed praca pojechalem z Bimbeltem na fitness, czasu nie bylo zbyt duzo, zdazylem zrobic 5 km w pol godziny na biezni, pozniej solarium i polecielismy do roboty. Po pracy pojechalem z Guma pograc w tenisa. Wygralem 6:0 6:1 6:1, wypilem 3 piwka i pojechalem do domu. A w domu ogladnalem pierwszy cwiercfinal ME. Niestety, Niemcy pokonali Portugalie 3:2:(
I tak oto nadszedl ciezki weekend. W piatek nie poszedlem do pracy, gdyz dziewczyny mialy w szkole rozdanie swiadectw. Najpierw z samego rana polecialem do kwiaciarni po kwiaty dla nich, pozniej do szkoly do Sylwi na apel, dalem jej kwiatka dla nauczycielki, do klasy juz nie poszedlem, zeby jej nie robic siary:) Duza baba juz z niej, nie powiedziala tego, ale chyba juz nie chce, zeby ojciec latal na rozdanie swiadectw;) Pozniej wrocilem do domu, wsiadlem na rower, wzialem Grzybka dla towarzystwa i ruszylismy w krotka trase. Najpierw podjechalem do Berti do bankomatu, pozniej do Enei zaplacic za prad, pozniej po drodze zatrzymalismy sie przy wedkarzach przy Regalicy, wypilismy po piwku i pojechalismy do Szwagra do roboty. Zostaly u nas w domu jakies ciuchy Wiki i Szwagier poprosil zebym mu je podrzucil do pracy, bo wyjezdzali. W drodze powrotnej spozylismy kolo wedkarzy po jeszcze jednym piwku i pojechalem do domu. Szybka kapiel, zabralem Sylke i poszlismy do Asi do szkoly. Najpierw apel, pozniej rozdanie swiadectw w klasie, popstrykalem pare fotek, i po wszystkim poszedlem z dziewczynami na zasluzone lody (swiadectwa wygladaly bardzo dobrze:) Nastepnie ruszylem z Grzybkiem na rowerze na dzialke przygotowac ja na sobotnie Grzybkowe urodziny. Wszystko ladnie posprzatalismy, wypilem przy okazji 4 browarki +1P i pojechalem do domu. A wieczorem wpadli do nas na kolacje Sosikowie, ogladnelismy drugi cwiercfinal, znowu wynik po chuju, tym razem Turcja pokonala w karnych Chorwacje:( Wypilem 7 piwek + 1P, czyli piatkowy licznik zamknal sie na 13 piwkach + 2P.
W sobote wstalem dosc wczesnie, polecialem tylko po pieczywo, zjadlem sniadanie i pojechalem na tenisa. Na 11:00 umowilem sie z tatkiem, oj, bylo ciezko. Przez poltorej godziny zdazylismy zagrac tylko 2 sety, strasznie zacieta i mordercza walka. Pierwszego seta przegralem 6:4, drugiego wygralem 6:4, czyli wynik pozostal nierozstrzygniety. Kupilem sobie przed meczem 2 piwka, ale taki bylem zaaferowany gra, ze zdazylem wypic tylko jedno:) Pozniej pojechalem do Galaxy, Grzybek akurat wychodzil z pracy, pomoglem mu z ostatnimi zakupami na impreze urodzinowa i pojechalismy do Zdrojow. Po drodze wypilem sobie to drugie piwko, ktore mi zostalo, podjechalismy do Grzyba do domu, wzielismy reszte bambetli i ruszylismy zawiezc to wszystko na dzialke. Zatrzymalismy sie na parkingu przed dzialkami, od strony, od ktorej nigdy jeszcze nie wchodzilismy, bo zawsze bylimy na rowerach i podjezdzalismy inaczej. I oczywiscie kurwa weszlismy nie w ta alejke co trzeba, ten nasz caly majdan ktory nieslismy wazyl chyba ze 100 kilo, zrobilismy wyjebane kolko zanim trafilismy na swoja dzialke. Ja pierdole, po drodze pierdolnalem tym calym mandzurem o glebe, bo myslalem ze juz nie dojdziemy, na dworzu goraczka, ja caly zlany potem, zmeczony po tej krwiozerczej walce tenisowej, a tu kurwa mam niesc jeszcze 6 litrow Coli, 8 butelek piwa, cala siatke miesa, nie wiem co tam jeszcze bylo, ale bylo tego w chuj duzo. Jak jebłem tym o ziemie, to Grzybek przejal moje bagaze a ja jego. Te jego byly troche lzejsze, raptem 6 litrow sokow, jakies koce, rozlozony grill, tylko ze to kurestwo z kolei bylo zajebiscie niewygodne do niesienia. Po drodze przystanek co 50 metrow, a kurwa przeszlismy w sumie chyba z 500. Jak doszlismy pod dzialke to pizgłem tym wszystkim o ziemie, patrze na zegarek, a tu sie zrobila juz prawie 16:00, a na 17:00 mieli przyjsc pierwsi goscie. No to zostawilismy to wszystko w altance, z powrotem do auta (okazalo sie ze samochod stal niecale 100 metrow od dzialki:) i pojechalismy do mnie do domu. Szybka kapiel, spakowalem jeszcze pare rzeczy potrzebnych na dzialce, wzialem po piwku na droge i ruszylismy na piechote na dzialke. Wypilismy po piwku, ledwo sie zmiescilismy w czasie, doszlismy o 16:55, ale na szczescie goscie sie troche pospozniali. Przyszly moje baby, kupa znajomych Grzybka, lacznie razem z dziecmi bylo 18 osob. Nie bede sie rozpisywal o samej imprezie, powiem tylko, ze bylo przezajebiscie:) Dawno sie tak nie nasmialem, pojadlem szaszlyka, kielbasiore, wypilem 8 piw + 6-7 kieliszkow wodki + chyba 6P. W radiu posluchalismy transmisji meczu Holandia - Rosja, Ruscy wygrali po dogrywce 3:1. Mecz sie skonczyl kolo 23:00, na dzialce pradu nie ma, panowaly egipskie ciemnosci. Powolutku, pomalutku zaczelismy sie szykowac do wyjscia, ale nagle sie okazalo, ze wszystko gdzies zaginelo! Zginely dwie MP3-ki, latarka, aparat fotograficzny i butelka whisky. Ja pierdole, po ciemku, swiecac sobie tylko telefonami rozpoczely sie poszukiwania. Wszyscy najebani, oczywiscie nic nie znalezlismy, a jeszcze do tego wszystkiego mialem zlozyc w tych ciemnosciach namiot. Zeby im sie nie nudzilo, to powiedzialem swoim dziewczynom zeby sobie wziely namiot to im pomoge go rozbic i sie beda mogly pobawic w tym namiocie. Ale wszystkie moje baby wyszly wczesniej, namiot zostal, a ja na tej bombie mialem go zlozyc. Kurwa, zaraz na samym poczatku zaplatalem sie w te wszystkie linki, wypierdolilem sie, caly stelaz runal, sznurki powyrywane, sledzie zostaly w ziemi, masakra. Zostawilem to wszystko w pizdu, postanowilem ze na drugi dzien wstane o 7:00 rano, zadzwonie do Grzybka i przyjedziemy na dzialke posprzatac i spakowac ten namiot. Balem sie, ze miejscowe gangusy nas uprzedza i jak przyjedziemy rano to juz namiotu nie bedzie, ale nie bylo innego wyjscia. Wyszlismy z dzialki razem z cala ekipa przed 1:00, jakos w tych ciemnosciach trafilismy na stacje benzynowa kolo mojego domu, tam ekipa zdecydowala ze idzie do Grzybka do domu dalej pic, kupili jeszcze 2 litry wodki + 2 szesciopaki Zywca, ja tylko drapnalem 2 piwka dla siebie, chwile jeszcze z nimi pogadalem, wypilem jedno piwko, drugie wzialem na rano do domu, pozegnalem sie i polecialem spac. To byl dobry ruch, ze nie poszedlem z nimi, bo nie wiem czym by sie to skonczylo:) Sumujac, licznik przez cala sobote zamknal sie na 12 browarkach + pare kieliszkow wodzi + 6P, niezle:)
Streszczenie niedzieli przedstawie pozniej, bo zaraz trzeba zmykac do domu, a jest o czym pisac:)
W czwartek przed praca pojechalem z Bimbeltem na fitness, czasu nie bylo zbyt duzo, zdazylem zrobic 5 km w pol godziny na biezni, pozniej solarium i polecielismy do roboty. Po pracy pojechalem z Guma pograc w tenisa. Wygralem 6:0 6:1 6:1, wypilem 3 piwka i pojechalem do domu. A w domu ogladnalem pierwszy cwiercfinal ME. Niestety, Niemcy pokonali Portugalie 3:2:(
I tak oto nadszedl ciezki weekend. W piatek nie poszedlem do pracy, gdyz dziewczyny mialy w szkole rozdanie swiadectw. Najpierw z samego rana polecialem do kwiaciarni po kwiaty dla nich, pozniej do szkoly do Sylwi na apel, dalem jej kwiatka dla nauczycielki, do klasy juz nie poszedlem, zeby jej nie robic siary:) Duza baba juz z niej, nie powiedziala tego, ale chyba juz nie chce, zeby ojciec latal na rozdanie swiadectw;) Pozniej wrocilem do domu, wsiadlem na rower, wzialem Grzybka dla towarzystwa i ruszylismy w krotka trase. Najpierw podjechalem do Berti do bankomatu, pozniej do Enei zaplacic za prad, pozniej po drodze zatrzymalismy sie przy wedkarzach przy Regalicy, wypilismy po piwku i pojechalismy do Szwagra do roboty. Zostaly u nas w domu jakies ciuchy Wiki i Szwagier poprosil zebym mu je podrzucil do pracy, bo wyjezdzali. W drodze powrotnej spozylismy kolo wedkarzy po jeszcze jednym piwku i pojechalem do domu. Szybka kapiel, zabralem Sylke i poszlismy do Asi do szkoly. Najpierw apel, pozniej rozdanie swiadectw w klasie, popstrykalem pare fotek, i po wszystkim poszedlem z dziewczynami na zasluzone lody (swiadectwa wygladaly bardzo dobrze:) Nastepnie ruszylem z Grzybkiem na rowerze na dzialke przygotowac ja na sobotnie Grzybkowe urodziny. Wszystko ladnie posprzatalismy, wypilem przy okazji 4 browarki +1P i pojechalem do domu. A wieczorem wpadli do nas na kolacje Sosikowie, ogladnelismy drugi cwiercfinal, znowu wynik po chuju, tym razem Turcja pokonala w karnych Chorwacje:( Wypilem 7 piwek + 1P, czyli piatkowy licznik zamknal sie na 13 piwkach + 2P.
W sobote wstalem dosc wczesnie, polecialem tylko po pieczywo, zjadlem sniadanie i pojechalem na tenisa. Na 11:00 umowilem sie z tatkiem, oj, bylo ciezko. Przez poltorej godziny zdazylismy zagrac tylko 2 sety, strasznie zacieta i mordercza walka. Pierwszego seta przegralem 6:4, drugiego wygralem 6:4, czyli wynik pozostal nierozstrzygniety. Kupilem sobie przed meczem 2 piwka, ale taki bylem zaaferowany gra, ze zdazylem wypic tylko jedno:) Pozniej pojechalem do Galaxy, Grzybek akurat wychodzil z pracy, pomoglem mu z ostatnimi zakupami na impreze urodzinowa i pojechalismy do Zdrojow. Po drodze wypilem sobie to drugie piwko, ktore mi zostalo, podjechalismy do Grzyba do domu, wzielismy reszte bambetli i ruszylismy zawiezc to wszystko na dzialke. Zatrzymalismy sie na parkingu przed dzialkami, od strony, od ktorej nigdy jeszcze nie wchodzilismy, bo zawsze bylimy na rowerach i podjezdzalismy inaczej. I oczywiscie kurwa weszlismy nie w ta alejke co trzeba, ten nasz caly majdan ktory nieslismy wazyl chyba ze 100 kilo, zrobilismy wyjebane kolko zanim trafilismy na swoja dzialke. Ja pierdole, po drodze pierdolnalem tym calym mandzurem o glebe, bo myslalem ze juz nie dojdziemy, na dworzu goraczka, ja caly zlany potem, zmeczony po tej krwiozerczej walce tenisowej, a tu kurwa mam niesc jeszcze 6 litrow Coli, 8 butelek piwa, cala siatke miesa, nie wiem co tam jeszcze bylo, ale bylo tego w chuj duzo. Jak jebłem tym o ziemie, to Grzybek przejal moje bagaze a ja jego. Te jego byly troche lzejsze, raptem 6 litrow sokow, jakies koce, rozlozony grill, tylko ze to kurestwo z kolei bylo zajebiscie niewygodne do niesienia. Po drodze przystanek co 50 metrow, a kurwa przeszlismy w sumie chyba z 500. Jak doszlismy pod dzialke to pizgłem tym wszystkim o ziemie, patrze na zegarek, a tu sie zrobila juz prawie 16:00, a na 17:00 mieli przyjsc pierwsi goscie. No to zostawilismy to wszystko w altance, z powrotem do auta (okazalo sie ze samochod stal niecale 100 metrow od dzialki:) i pojechalismy do mnie do domu. Szybka kapiel, spakowalem jeszcze pare rzeczy potrzebnych na dzialce, wzialem po piwku na droge i ruszylismy na piechote na dzialke. Wypilismy po piwku, ledwo sie zmiescilismy w czasie, doszlismy o 16:55, ale na szczescie goscie sie troche pospozniali. Przyszly moje baby, kupa znajomych Grzybka, lacznie razem z dziecmi bylo 18 osob. Nie bede sie rozpisywal o samej imprezie, powiem tylko, ze bylo przezajebiscie:) Dawno sie tak nie nasmialem, pojadlem szaszlyka, kielbasiore, wypilem 8 piw + 6-7 kieliszkow wodki + chyba 6P. W radiu posluchalismy transmisji meczu Holandia - Rosja, Ruscy wygrali po dogrywce 3:1. Mecz sie skonczyl kolo 23:00, na dzialce pradu nie ma, panowaly egipskie ciemnosci. Powolutku, pomalutku zaczelismy sie szykowac do wyjscia, ale nagle sie okazalo, ze wszystko gdzies zaginelo! Zginely dwie MP3-ki, latarka, aparat fotograficzny i butelka whisky. Ja pierdole, po ciemku, swiecac sobie tylko telefonami rozpoczely sie poszukiwania. Wszyscy najebani, oczywiscie nic nie znalezlismy, a jeszcze do tego wszystkiego mialem zlozyc w tych ciemnosciach namiot. Zeby im sie nie nudzilo, to powiedzialem swoim dziewczynom zeby sobie wziely namiot to im pomoge go rozbic i sie beda mogly pobawic w tym namiocie. Ale wszystkie moje baby wyszly wczesniej, namiot zostal, a ja na tej bombie mialem go zlozyc. Kurwa, zaraz na samym poczatku zaplatalem sie w te wszystkie linki, wypierdolilem sie, caly stelaz runal, sznurki powyrywane, sledzie zostaly w ziemi, masakra. Zostawilem to wszystko w pizdu, postanowilem ze na drugi dzien wstane o 7:00 rano, zadzwonie do Grzybka i przyjedziemy na dzialke posprzatac i spakowac ten namiot. Balem sie, ze miejscowe gangusy nas uprzedza i jak przyjedziemy rano to juz namiotu nie bedzie, ale nie bylo innego wyjscia. Wyszlismy z dzialki razem z cala ekipa przed 1:00, jakos w tych ciemnosciach trafilismy na stacje benzynowa kolo mojego domu, tam ekipa zdecydowala ze idzie do Grzybka do domu dalej pic, kupili jeszcze 2 litry wodki + 2 szesciopaki Zywca, ja tylko drapnalem 2 piwka dla siebie, chwile jeszcze z nimi pogadalem, wypilem jedno piwko, drugie wzialem na rano do domu, pozegnalem sie i polecialem spac. To byl dobry ruch, ze nie poszedlem z nimi, bo nie wiem czym by sie to skonczylo:) Sumujac, licznik przez cala sobote zamknal sie na 12 browarkach + pare kieliszkow wodzi + 6P, niezle:)
Streszczenie niedzieli przedstawie pozniej, bo zaraz trzeba zmykac do domu, a jest o czym pisac:)
środa, 18 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 14 czerwiec (sobota) - 17 czerwiec (wtorek)
W sobote obudzilem sie dopiero po 9:00, nie pamietam kiedy ostatni raz spalem ponad 9 godzin, ale wiadomo, trzeba bylo odespac caly wyjazd. Po poludniu najpierw pojechalismy do tescia na imieniny, pilem ja + stara gwardia, Szwagier parowka jak zwykle przyjechal autem i nie pil. Ekipa sie wykruszyla w polowie pierwszej 0,7, tak wiec dokonczylem ja praktycznie samemu, a w miedzyczasie ogladnalem jeszcze mecz Hiszpania - Szwecja (2:1). Po meczu szybko sie zawinelismy i na drugi mecz pojechalismy do Sosikow. Z Sosikiem zrobilem najpierw 0,7l, pozniej 0,5l, a po drodze ogladnelismy Grecja - Rosja (0:1). Bomba zrobila sie juz niezla, tak wiec po polnocy zawinelismy sie do domu.
W niedziele spalem jeszcze dluzej, bo do 10:00. Wstalem wyspany, wypoczety, normalnie nowka sztuka. Na 12:00 pojechalem jak zwykle w niedziele pograc w pileczke na Budziszynska. Po drodze jak zaczelo trzasc w autobusie to poczulem sie gorzej, zaczela wychodzic z organizmu wypita dizen wczesniej wodzia. No to po drodze kupilem sobie male piwko zeby sie lepiej poczuc. Jakos dojechalem na Pomorzany, tam kupilem sobie jeszcze 3, zeby nie uschnac w czasie gry. W koncu na mecz przyszlo sporo ludzi, zjawilo sie 12 osob, tak wiec spokojnie mozna bylo rozegrac normalny mecz. Pobiegalismy do 14:00, w trakcie gry zaczely mi sie pojawiac przed oczami jakies czerwone plamy, pewnie wychodzily ze mnie wszystkie trucizny spozyte przez ostatnich kilka dni. Bylo ciezko, ale jakos dalismy rade. Wygralismy 2 bramkami, co nalezy uznac za spory sukces:) W trakcie meczu wypilem te 3 piwka + 1P i pojechalem do domu. A w domu to juz tylko odpoczywalem, a wieczorem ogladnalem najpierw nastepny odcinek Pitbulla, a pozniej mecz Turcja - Czechy (3:2), prawdziwy horror z dramatyczna koncowka:)
W poniedzialek polecialem do roboty, po pracy szybkie piwko z Golym w 3K, pokazalem fotki i filmy nakrecone przez Peszka na wyjezdzie, a pozniej polecialem do domu. Chwila odpoczynku i na 19:00 polecialem do Szafy, gdzie z ekipa mielismy ogladnac, jak sie okazalo, ostatni mecz Polakow na tych mistrzostwach. Zebralo sie znowu chyba z 15 osob, atmosfera byla spokojniejsza niz ostatnio, bardziej ogarnialo czlowieka wkurwienie na gre naszej reprezentacji, niz jakies pozytywne emocje. Przejebalismy po na maksa chujowej grze 1:0, wypilem okolo 6-7 piw + 2P i pojechalismy z Grzybkiem do Zdrojow. Tam na szybkiego po jeszcze jednym piwku i jakos tak przed 1:00 zladowalem w domu, oczywiscie mocno "zmeczony", tak wiec nie pozostalo nic innego, jak tylko pojsc spac.
We wtorek po pracy pojechalem do redakcji Gazety Wyborczej po odbior nagrody:) Nie pisalem tego wczesniej bo zapomnialem, ale w piatek rano jak sobie lezalem w Bratyslawie i odpoczywalem, dostalem sms-a, ze wygralem 3-dniowy karnet na Heineken Open'er Festival:) Wyslalem chyba z 2-3 tygodnie temu sms-a, wygrywalo 250 osob, ktore wysla jako pierwsze zaraz po godz. 8:00. No i sie udalo! Teraz musze dokupic tylko drugi bilet i mozna na poczatku lipca ruszac:) Odebralem karnet, w drodze powrotnej przeszedlem sobie przez Waly Chrobrego, pogoda sliczna, Waly jak zwykle wygladaly slicznie, a przez Teatrem klebil sie tlum ludzi, bo akurat byl organizowany casting do You Can Dance:) Pozniej po drodze chcialem pojsc jeszcze do fryzjera, u ktorego ostatnio bylem, ale sie okazalo, ze zaklad zamkniety na glucho:( Nastepnie ruszylem do Konia skonfigurowac mu bezprzewodowo drukarke. Troche bylo problemow, ale koniec koncem uporalem sie z nia i wszystko dzialalo jak nalezy, zaczela drukowac bez kabelka:) W czasie pracy spozylem 1 Bosmanka, zeby sie lepiej myslalo, a pozniej Kon odwiozl mnie do domku. W domu przedzwonilem do innego fryzjera zeby sie umowic, ide dzis po pracy, zobaczymy co z tego wyjdzie:) A w domku dalej odpoczywalem, wieczorem ogladnalem mecz Francja - Wlochy (0:2), kurwa, jak ja nienawidze tych makaronow, znowu jakims psim swedem sie slizgneli i cudem wyszli z grupy. Banda jebanych frajerow!
W niedziele spalem jeszcze dluzej, bo do 10:00. Wstalem wyspany, wypoczety, normalnie nowka sztuka. Na 12:00 pojechalem jak zwykle w niedziele pograc w pileczke na Budziszynska. Po drodze jak zaczelo trzasc w autobusie to poczulem sie gorzej, zaczela wychodzic z organizmu wypita dizen wczesniej wodzia. No to po drodze kupilem sobie male piwko zeby sie lepiej poczuc. Jakos dojechalem na Pomorzany, tam kupilem sobie jeszcze 3, zeby nie uschnac w czasie gry. W koncu na mecz przyszlo sporo ludzi, zjawilo sie 12 osob, tak wiec spokojnie mozna bylo rozegrac normalny mecz. Pobiegalismy do 14:00, w trakcie gry zaczely mi sie pojawiac przed oczami jakies czerwone plamy, pewnie wychodzily ze mnie wszystkie trucizny spozyte przez ostatnich kilka dni. Bylo ciezko, ale jakos dalismy rade. Wygralismy 2 bramkami, co nalezy uznac za spory sukces:) W trakcie meczu wypilem te 3 piwka + 1P i pojechalem do domu. A w domu to juz tylko odpoczywalem, a wieczorem ogladnalem najpierw nastepny odcinek Pitbulla, a pozniej mecz Turcja - Czechy (3:2), prawdziwy horror z dramatyczna koncowka:)
W poniedzialek polecialem do roboty, po pracy szybkie piwko z Golym w 3K, pokazalem fotki i filmy nakrecone przez Peszka na wyjezdzie, a pozniej polecialem do domu. Chwila odpoczynku i na 19:00 polecialem do Szafy, gdzie z ekipa mielismy ogladnac, jak sie okazalo, ostatni mecz Polakow na tych mistrzostwach. Zebralo sie znowu chyba z 15 osob, atmosfera byla spokojniejsza niz ostatnio, bardziej ogarnialo czlowieka wkurwienie na gre naszej reprezentacji, niz jakies pozytywne emocje. Przejebalismy po na maksa chujowej grze 1:0, wypilem okolo 6-7 piw + 2P i pojechalismy z Grzybkiem do Zdrojow. Tam na szybkiego po jeszcze jednym piwku i jakos tak przed 1:00 zladowalem w domu, oczywiscie mocno "zmeczony", tak wiec nie pozostalo nic innego, jak tylko pojsc spac.
We wtorek po pracy pojechalem do redakcji Gazety Wyborczej po odbior nagrody:) Nie pisalem tego wczesniej bo zapomnialem, ale w piatek rano jak sobie lezalem w Bratyslawie i odpoczywalem, dostalem sms-a, ze wygralem 3-dniowy karnet na Heineken Open'er Festival:) Wyslalem chyba z 2-3 tygodnie temu sms-a, wygrywalo 250 osob, ktore wysla jako pierwsze zaraz po godz. 8:00. No i sie udalo! Teraz musze dokupic tylko drugi bilet i mozna na poczatku lipca ruszac:) Odebralem karnet, w drodze powrotnej przeszedlem sobie przez Waly Chrobrego, pogoda sliczna, Waly jak zwykle wygladaly slicznie, a przez Teatrem klebil sie tlum ludzi, bo akurat byl organizowany casting do You Can Dance:) Pozniej po drodze chcialem pojsc jeszcze do fryzjera, u ktorego ostatnio bylem, ale sie okazalo, ze zaklad zamkniety na glucho:( Nastepnie ruszylem do Konia skonfigurowac mu bezprzewodowo drukarke. Troche bylo problemow, ale koniec koncem uporalem sie z nia i wszystko dzialalo jak nalezy, zaczela drukowac bez kabelka:) W czasie pracy spozylem 1 Bosmanka, zeby sie lepiej myslalo, a pozniej Kon odwiozl mnie do domku. W domu przedzwonilem do innego fryzjera zeby sie umowic, ide dzis po pracy, zobaczymy co z tego wyjdzie:) A w domku dalej odpoczywalem, wieczorem ogladnalem mecz Francja - Wlochy (0:2), kurwa, jak ja nienawidze tych makaronow, znowu jakims psim swedem sie slizgneli i cudem wyszli z grupy. Banda jebanych frajerow!
Fotki z wyjazdu
Ponizej kilka zdjec z naszej wyprawy:
1. Impreza na parkingu w Czechach w drodze do Bratyslawy. Ja juz bylem po gdzies tak 5-6 piwkach, ale elita stoi tutaj po prawej stronie, Waldi i Grzeniu, chyba to juz ich 3 albo 4 butla pita po drodze:)
2. Na polu namiotowym w Bratyslawie, wyszykowany na podboj Wiednia.
3. W pociagu z Bratyslawy do Wiednia, ekipa w calej okazalosci (oczywiscie w pociagu ciag dalszy picia:)
4. Polski kibic w Wiedniu...
5. Niedaleko Strefy Kibica pod ratuszem...
6. Na trawniczku pod ratuszem (picia ciag dalszy:)
7. Juz wsrod kibicow...
8. Oj, pokrzyczalo sie troche...
9. Zwalka na drugi dzien, zbieranie sil przed powrotem do domku...
wtorek, 17 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 12 czerwiec (czwartek) i 13 czerwiec (piatek) - Wyprawa do Wiednia!!! cz. II
Rano sie obudzilem kolo 8:00, wygramolilem sie z namiotu i jak poczulem swieze powietrze to od razu mi sie elegancko zrobilo:) Jak juz cala ekipa sie obudzila to poszlismy na zakupy do Tesco. Nabralem caly plecak piwa, zzarlem jakiegos gyrosa u chinczyka, przyszlismy na pole, spozylem 2 piwka + 1P, odwiedzilismy jeszcze Studenta i kolo 13:00 ruszylismy w droge powrotna. Podroz uplynela bez wiekszych problemow, jedynie troche sie zgubilismy w Pradze i trzeba bylo ciut pokrazyc, zanim wyjechalismy na dobra droge. Po drodze nawet mi sie za bardzo nie chcialo pic browara, wypilem chyba 2 sztuki, pare razy sie zatrzymalismy rozprostowac nogi, zjesc jakas bule i dalej w droge. Po drodze podziwialismy fajne widoczki jak sie przebijalismy przez gory, w tamta strone akurat byla noc jak przejezdzalismy i chuja bylo widac. Zmeczenie wychodzilo z godziny na godziny co raz wieksze, ale jakos przezylismy cala droge i ok. 22:30 dojechalismy szczesliwie na miejsce:) W domu tylko chwilke odpoczalem, pogadalem z babami i poszedlem zmordowany spac.
poniedziałek, 16 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 12 czerwiec (czwartek) i 13 czerwiec (piatek) - Wyprawa do Wiednia!!!
Udalo sie! Wrocilismy cali i zdrowi, jedynie gardla zostaly dosc mocno poszkodowane (od krzyku i alkoholu:) Ale po kolei, w telegraficznym skrocie:
Podroz do Bratyslawy minela dosc przyjemnie. Spozylem 7 piwek (5 wzietych z domu i 2 kupione po drodze juz w Czechach) + 1P, zajechalismy na miejsce po godz. 9:00. Dotarlismy bez przeszkod, jedynie juz w Bratyslawie zle pojechalismy i zamiast na pole namiotowe dojechalismy do granicy wegierskiej, tak sie rozpedzilismy:) Po drodze bylo dosc smiesznie, oczywiscie Mysza pokazal klase, pare jego tekstow: "swietlne stonogi" (tak powiedzial na przejezdzajace z naprzeciwka tiry), "nietoperze" (ćmy), albo opowiesc, ze kupil sobie na droge Tymbarka kaktusowego i twierdzil, ze jest na meskalinie:) Po drodze nad ranem spotkalismy sie z ekipa Szwagra na parkingu w Czechach, kurwa, chlopaki juz najebani, cala droge doili wodke, na masce samochodu regularna impreza, strasznie sie nasmialismy:) Po wyladowaniu w Bratyslawie na polu rozbilismy namioty, i poszlismy do stojacego 300 metrow dalej Tesco. Zrobilismy zakupy, tzn glownie piwo, i znowu poszly chyba z 3 piwka + 1P. Pozniej mus bylo sie przebrac, zrobic siku i mozna sie bylo ewakuowac do Wiednia, a raczej trzeba powiedziec "trzeba bylo", bo Szwagra najebana ekipa zrobila sie "troche" za glosna i w kazdej chwili mogli nas stamtad wyjebac. Najpierw poszlismy na tramwaj, podjechalismy nim na dworzec, tam sie okazalo, ze mamy prawie godzinke do najblizszego pociagu do Wiednia. No to siedlismy sobie w okolicznym ogrodku piwnym, zamowilismy po browarku, bylo calkiem milo. Pozniej ruszylismy na pociag, a w pociagu dalszy ciag imprezy. Mielismy jechac rowna godzinke i tyle jechalismy. Pociag czysciutki, jechal szybko, nie to co nasze PKP. Chlopaki dalej chlupali wodke, zaprosili do wspolnej uczty jakas Slowaczke, ktora siedziala niedaleko i kazali jej pic razem z nimi. Pani za bardzo nie protestowala, nie wiem, czy ze strachu, czy po prostu jej sie spodobalo, pewnie to drugie:) Jak przekraczalismy granice weszedl do pociagu celnik. Kurwa, jak pan wygladal. Mial takie zajebiste dlugie podkrecane wasy, no to zaraz chlopaki zaczeli zacieszac i drzec ryja, ze przyszedl Rumburak:) I w takich wlasnie warunkach dojechalismy do Wiednia. Tam zostalo nam przejsc okolo 2,5 km do Strefy Kibica. Szwagier trul cala droge, bo nigdzie nie bylo zadnego sklepu, zeby mogl nabyc kolejna butelke wodki. Jak doszlismy na miejsce, to sie okazalo ze wszystko wyglada lepiej niz przypuszczalismy. Poszlismy do pobliskiego ogrodka, wypilismy po piwku, a pozniej usiedlismy na mega trawniku pod samym ratuszem, przy samej Strefie i pilismy dalej. Okoliczne sprytki sprzedawali z torby zimne piwko w puszcze po 2€, dosc tanio w porownaniu do piwa sprzedawanego w okolicy (w ogrodku po 4€, w Strefie po 4,5€). Wypilem jeszcze 2 takie puszkowe i ruszylismy na Strefe. Przeszukanie przy wejsciu bylo dokladne, ale ze nic nie wnosilismy zakazanego to gladko weszlismy do srodka. Znalezlismy ladny kawalek miejsca, dosc blisko telebimu, jakies 20-30 metrow od nas, a co najwazniejsze, zaraz za nami, doslownie opieralismy sie prawie o niego, byl punkt gastronomiczny z napojami, tzn z piwem:) Grzech bylo nie wykorzystac takiej okazji, wiec tego piwa poszlo tam znowu calkiem sporo, czlowiek juz najebany to nie patrzal na cene, tylko pil tego browara, w przeliczeniu na nasze, za 15 zika:) Juz nie bede pisac co sie dzialo w czasie meczu, w kurwe nerwow, emocji, ryja darlem az milo, trzeba bylo przekrzyczec austriackie kurwy, a bylo ich naprawde sporo. No i hustawka nastrojow, od przerazenia w czasie pierwszych 30 minut, po ktorych moglismy przegrywac spokojnie z 3:0, po okrutna radosc ze strzelonej bramki przez Rogera, az po lzy smutku po kurewskim i ewidentnym oszustwie w 93 minucie i strzelonym karnym przez austriackich skurwieli. Po meczu ruszylismy z powrotem na dworzec, po drodze sie zgubilismy i zamiast 2,5 km drogi powrotnej zrobilismy chyba z 10 km, szlismy tacy smutni, wkurwieni, pijani, z obolala psychika i wycienczeni fizycznie. Oj kurwa, droga przez meke. Doszlismy w koncu na dworzec, okazalo sie, ze za 2 minuty mamy pociag. No to kurwa przez te perony jak debile, wiatr we wlosach, ale zdazylismy:) Gorzej bylo jak wysiedlismy w Bratyslawie, okazalo sie, ze do nastepnego autobusu nocnego mamy 50 minut czekania. Nie pozostalo nam nic innego tylko czekac. W miedzyczasie zjadlem chyba najgorszego hamburgera jakiego jadlem w zyciu. Oddalbym wtedy pol palca za jakiegos zimnego browara. W koncu przyjechal autobus i o godz. 3:00 bylismy przy namiocie. Chwilke jeszcze pogadalismy, znalazl sie jakis browar to go wypilem i poszlismy spac. To na tyle streszczenia z pierwszego dnia, zaraz lece do domu i pozniej napisze streszczenie piatkowych wydarzen...
Podroz do Bratyslawy minela dosc przyjemnie. Spozylem 7 piwek (5 wzietych z domu i 2 kupione po drodze juz w Czechach) + 1P, zajechalismy na miejsce po godz. 9:00. Dotarlismy bez przeszkod, jedynie juz w Bratyslawie zle pojechalismy i zamiast na pole namiotowe dojechalismy do granicy wegierskiej, tak sie rozpedzilismy:) Po drodze bylo dosc smiesznie, oczywiscie Mysza pokazal klase, pare jego tekstow: "swietlne stonogi" (tak powiedzial na przejezdzajace z naprzeciwka tiry), "nietoperze" (ćmy), albo opowiesc, ze kupil sobie na droge Tymbarka kaktusowego i twierdzil, ze jest na meskalinie:) Po drodze nad ranem spotkalismy sie z ekipa Szwagra na parkingu w Czechach, kurwa, chlopaki juz najebani, cala droge doili wodke, na masce samochodu regularna impreza, strasznie sie nasmialismy:) Po wyladowaniu w Bratyslawie na polu rozbilismy namioty, i poszlismy do stojacego 300 metrow dalej Tesco. Zrobilismy zakupy, tzn glownie piwo, i znowu poszly chyba z 3 piwka + 1P. Pozniej mus bylo sie przebrac, zrobic siku i mozna sie bylo ewakuowac do Wiednia, a raczej trzeba powiedziec "trzeba bylo", bo Szwagra najebana ekipa zrobila sie "troche" za glosna i w kazdej chwili mogli nas stamtad wyjebac. Najpierw poszlismy na tramwaj, podjechalismy nim na dworzec, tam sie okazalo, ze mamy prawie godzinke do najblizszego pociagu do Wiednia. No to siedlismy sobie w okolicznym ogrodku piwnym, zamowilismy po browarku, bylo calkiem milo. Pozniej ruszylismy na pociag, a w pociagu dalszy ciag imprezy. Mielismy jechac rowna godzinke i tyle jechalismy. Pociag czysciutki, jechal szybko, nie to co nasze PKP. Chlopaki dalej chlupali wodke, zaprosili do wspolnej uczty jakas Slowaczke, ktora siedziala niedaleko i kazali jej pic razem z nimi. Pani za bardzo nie protestowala, nie wiem, czy ze strachu, czy po prostu jej sie spodobalo, pewnie to drugie:) Jak przekraczalismy granice weszedl do pociagu celnik. Kurwa, jak pan wygladal. Mial takie zajebiste dlugie podkrecane wasy, no to zaraz chlopaki zaczeli zacieszac i drzec ryja, ze przyszedl Rumburak:) I w takich wlasnie warunkach dojechalismy do Wiednia. Tam zostalo nam przejsc okolo 2,5 km do Strefy Kibica. Szwagier trul cala droge, bo nigdzie nie bylo zadnego sklepu, zeby mogl nabyc kolejna butelke wodki. Jak doszlismy na miejsce, to sie okazalo ze wszystko wyglada lepiej niz przypuszczalismy. Poszlismy do pobliskiego ogrodka, wypilismy po piwku, a pozniej usiedlismy na mega trawniku pod samym ratuszem, przy samej Strefie i pilismy dalej. Okoliczne sprytki sprzedawali z torby zimne piwko w puszcze po 2€, dosc tanio w porownaniu do piwa sprzedawanego w okolicy (w ogrodku po 4€, w Strefie po 4,5€). Wypilem jeszcze 2 takie puszkowe i ruszylismy na Strefe. Przeszukanie przy wejsciu bylo dokladne, ale ze nic nie wnosilismy zakazanego to gladko weszlismy do srodka. Znalezlismy ladny kawalek miejsca, dosc blisko telebimu, jakies 20-30 metrow od nas, a co najwazniejsze, zaraz za nami, doslownie opieralismy sie prawie o niego, byl punkt gastronomiczny z napojami, tzn z piwem:) Grzech bylo nie wykorzystac takiej okazji, wiec tego piwa poszlo tam znowu calkiem sporo, czlowiek juz najebany to nie patrzal na cene, tylko pil tego browara, w przeliczeniu na nasze, za 15 zika:) Juz nie bede pisac co sie dzialo w czasie meczu, w kurwe nerwow, emocji, ryja darlem az milo, trzeba bylo przekrzyczec austriackie kurwy, a bylo ich naprawde sporo. No i hustawka nastrojow, od przerazenia w czasie pierwszych 30 minut, po ktorych moglismy przegrywac spokojnie z 3:0, po okrutna radosc ze strzelonej bramki przez Rogera, az po lzy smutku po kurewskim i ewidentnym oszustwie w 93 minucie i strzelonym karnym przez austriackich skurwieli. Po meczu ruszylismy z powrotem na dworzec, po drodze sie zgubilismy i zamiast 2,5 km drogi powrotnej zrobilismy chyba z 10 km, szlismy tacy smutni, wkurwieni, pijani, z obolala psychika i wycienczeni fizycznie. Oj kurwa, droga przez meke. Doszlismy w koncu na dworzec, okazalo sie, ze za 2 minuty mamy pociag. No to kurwa przez te perony jak debile, wiatr we wlosach, ale zdazylismy:) Gorzej bylo jak wysiedlismy w Bratyslawie, okazalo sie, ze do nastepnego autobusu nocnego mamy 50 minut czekania. Nie pozostalo nam nic innego tylko czekac. W miedzyczasie zjadlem chyba najgorszego hamburgera jakiego jadlem w zyciu. Oddalbym wtedy pol palca za jakiegos zimnego browara. W koncu przyjechal autobus i o godz. 3:00 bylismy przy namiocie. Chwilke jeszcze pogadalismy, znalazl sie jakis browar to go wypilem i poszlismy spac. To na tyle streszczenia z pierwszego dnia, zaraz lece do domu i pozniej napisze streszczenie piatkowych wydarzen...
środa, 11 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 10 czerwiec (wtorek) i 11 czerwiec (sroda)
Rano pojechalem do Patryka dalej na akcje "dom". Skosilem reszte ogrodu, poscinalem pila spalinowa pare drzewek, w miedzyczasie spozylem 2 browarki i pojechalem do roboty. A po robocie na ostatnie zakupki przed wyjazdem. Kupilem koszulke, namiot i po takich zakupach uznalem ze mozna jechac:) Szybko do domu, a w domu akcja "mapy". Siedzialem przez caly wieczor i drukowalem mapy z droga, ktora mamy jechac, polaczenia Bratyslawy z Wiedniem, itp. Wszystko przygotowane na tip-top. Po drodze ogladnalem Hiszpania - Rosja (4:1) i Grecja - Szwecja (0:2) i poszedlem spac.
Dzis rano polecialem do pracy, pozniej na 12:00 do dentysty. Pani zrobila szybciutko dwojke i powiedziala zebym sobie odpoczal, i ze za jedynki wezmie sie po wakacjach. Nie powiem, bardzo sie ucieszylem z takiego podejscia do sprawy:) Pozniej wrocilem do roboty, troche popracowalem, po 13:00 przyjechal obiad, az tu nagle Patryk mowi, ze ma prosbe, czy nie moglbym pojechac na Baluckiego i pomoc jego tatkowi wyladowac lawete drewna na opal. Jakies obszczymurki, ktore lataly dach mialy to zrobic, ale dali drapaka. No to mowie, ze nie ma problemu, wsiadlem w taxi i pojechalem. W godzinke wyladowalem przyczepe drewna, kurwa, ile ja juz tam sie nauczylem przez te 3 dni:) Podkasiarke obsluguje, jakbym sie z nia urodzil, pila spalinowa nie ma przede mna zadnych tajemnic, dzis pierwszy raz w zyciu wozilem cos taczka i szlo elegancko, na starosc normalnie drugi fach w reku jak znalazl, jako pomocnik na jakiejs budowie, rewelacja:) Pozniej podjechal Krzys z Peszkiem, pojechalismy kupowac euro na podroz. Juz z kasiora w reku z powrotem do domu, ostatnie przygotowania do podrozy, w miedzyczasie ogladniety meczyk Portugalia - Czechy (2:1). Pozniej ruszylem do Grzybka po aparat fotograficzny. Mam w planie zrobic mnostwo fotek dokumentujacych nasza wyprawe stulecia:) U Grzybka spozylem piwko i polecialem do domu. Teraz siedze, klepie te pare slow. zaraz ide dac nurka do wanny, spakowac sie do konca i ok 22:00 ma podjechac ekipa. Mam nadzieje, ze wszystko bedzie OK i ze w sobote skrobne pare slow i kilka pierwszych wrazen z pozdrozy. A wiec, komu w droge, temu...
Dzis rano polecialem do pracy, pozniej na 12:00 do dentysty. Pani zrobila szybciutko dwojke i powiedziala zebym sobie odpoczal, i ze za jedynki wezmie sie po wakacjach. Nie powiem, bardzo sie ucieszylem z takiego podejscia do sprawy:) Pozniej wrocilem do roboty, troche popracowalem, po 13:00 przyjechal obiad, az tu nagle Patryk mowi, ze ma prosbe, czy nie moglbym pojechac na Baluckiego i pomoc jego tatkowi wyladowac lawete drewna na opal. Jakies obszczymurki, ktore lataly dach mialy to zrobic, ale dali drapaka. No to mowie, ze nie ma problemu, wsiadlem w taxi i pojechalem. W godzinke wyladowalem przyczepe drewna, kurwa, ile ja juz tam sie nauczylem przez te 3 dni:) Podkasiarke obsluguje, jakbym sie z nia urodzil, pila spalinowa nie ma przede mna zadnych tajemnic, dzis pierwszy raz w zyciu wozilem cos taczka i szlo elegancko, na starosc normalnie drugi fach w reku jak znalazl, jako pomocnik na jakiejs budowie, rewelacja:) Pozniej podjechal Krzys z Peszkiem, pojechalismy kupowac euro na podroz. Juz z kasiora w reku z powrotem do domu, ostatnie przygotowania do podrozy, w miedzyczasie ogladniety meczyk Portugalia - Czechy (2:1). Pozniej ruszylem do Grzybka po aparat fotograficzny. Mam w planie zrobic mnostwo fotek dokumentujacych nasza wyprawe stulecia:) U Grzybka spozylem piwko i polecialem do domu. Teraz siedze, klepie te pare slow. zaraz ide dac nurka do wanny, spakowac sie do konca i ok 22:00 ma podjechac ekipa. Mam nadzieje, ze wszystko bedzie OK i ze w sobote skrobne pare slow i kilka pierwszych wrazen z pozdrozy. A wiec, komu w droge, temu...
wtorek, 10 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 6 czerwiec (piatek) - 9 czerwiec (poniedzialek)
W piatek po pracy byla akcja dzialka. Ja, moje baby, Szwagier z Wika i Grzybek. Pogrillowalismy, dziewczyny posadzily troche roznych roslinek, wypilismy ze Szwagrem litr wodzi, chyba z 2-3 piwka +1P i poszlismy wieczorem do domu.
W sobote rano pojechalem pograc z tatkiem w tenisa. Przyjechalem na kort, otwieram plecak, patrze ... kurwa, zapomnialem butow. Bylem w sandalach, nie bylo opcji na granie w nich, bo bym sobie nogi polamal, to wymyslilem, ze pogram na bosaka. Ja pierdole, pierwszego seta wygralem jakims cudem 7:5, biorac pod uwage, ze do polowy pilek nie moglem biegac to wynik nie najgorszy. Drugiego seta przegralem 7:5, odciski mi sie takie porobily, ze tylko ambicja nie pozwolila mi zejsc z kortu przed skonczeniem seta, a powinienem to zrobic juz wczesniej, ale coz, trzeba byc twardym. a nie mietkim:) Pozniej ruszylem do domku, ogladnalem pierwszy mecz ME, Czesi pokonali Szwajcarie 1:0, wypilem w czasie meczu 1 piwko, i szykowalem sie na wieczorny mecz, duzo ciekawszy, Portugalia - Turcja, az tu nagle dzwoni Sosik, zebysmy na mecz wpadli do nich. No to ruszylismy, meczyk bardzo fajny, Portugalia wygrala 2:0, posiedzielismy 3 godziny, w tym czasie zdazylem rozpic 7 browarkow, godny wynik:)
W niedziele rano jak zwykle ruszylem na Budziszynska pograc w pile. Po drodze zrobilem na dzielnicy wiadome zakupy, a pozniej juz granie. Bylem ja, Mis, Guma, Mysza z synem, Krzys, Kon, Peszek i Dzordz jako kibic. Pogralismy, z nieba napierdalal straszny zar, ale jakos wytrzymalem, spozylem 3 piwka +1 P i po meczu pojechalem na dzialke do tesciow na obiad. Wjebalem obiad, zapilem to jednym browarkiem i pojechalismy do domu. W domu polezalem z godzinke w wannie, zeby dojsc do siebie, a pozniej polecialem do Szafy. Najpierw jedna polowa Austria - Chorwacja (skonczylo sie 0:1), pozniej caly wyscig Kubicy, a pozniej of course Polska - Niemcy:) Gwar byl przeokrutny, najpierw radosc z historycznego zwyciestwa Roberta, pozniej gorycz porazki z Niemcami 2:0. Poszlo mnostwo piwa, nie wiem ile, pewnie cos kolo 8 sztuk + 2P, bylo dobrze.
W poniedzialek rano polecialem najpierw do pracy, zrobilem co mialem zrobic, a pozniej do Patryka, Szwagier z ekipa robia akcje porzadkowania domu, ja tez troche pomoglem, skosilem polowe ogrodu, jakies mega chaszcze, do tego spozylem 2 piwka, na sloneczku, calkiem elegancko:) Pozniej wrocilem do roboty, zjadlem obiadek, jeszcze troche popracowalem i o 15:00 ruszylem w trase. Najpierw do 3K, spozylem z Golym po piwku, pozniej do Invest Kredytu zaplacic rate, pozniej do Galaxy do Empiku kupic mapy. Kupilem bardzo ladne plany Wiednia i Bratyslawy (na wyjazd na mecz, zebysmy nie zabladzili:) i plan okolic Szklarskiej Poreby (na wyjazd na wczasy, zebym mogl zaplanowac jakies trasy wycieczkowe:). Pozniej ruszylem po Golego, u niego spozylem browarka i poszlismy na Jasne Blonia do Strefy Kibica. Myslalem ze bedzie nas malo, ale zebrala sie ekipa. Oprocz mnie i Golego przyszedl jeszcze Mis, Beny, Kon i Peszek. Rozczarowalem sie, slaby telebim, zostalo ogladanie na TV, ludzi malo, organizacja chujowa, ale co bylo zrobic, siedlismy i ogladnelismy Francja - Rumunia. Mecz lipny jak chuj, żabojady strasznie mnie zawiedli, moj faworyt do tytulu mistrzowskiego zremisowal tylko 0:0. Po meczu ruszylem do domu i lezac sobie wygodnie ogladnalem Holandia - Wlochy. Tu z kolei mecz wygladal rewelacyjnie, jebane makarony przegraly 3:0, co nie ukrywam bardzo mnie ucieszylo:) I to tyle, zasnalem po meczu mega szybko, strasznie sie zmeczylem tym calym poniedzialkiem...
W sobote rano pojechalem pograc z tatkiem w tenisa. Przyjechalem na kort, otwieram plecak, patrze ... kurwa, zapomnialem butow. Bylem w sandalach, nie bylo opcji na granie w nich, bo bym sobie nogi polamal, to wymyslilem, ze pogram na bosaka. Ja pierdole, pierwszego seta wygralem jakims cudem 7:5, biorac pod uwage, ze do polowy pilek nie moglem biegac to wynik nie najgorszy. Drugiego seta przegralem 7:5, odciski mi sie takie porobily, ze tylko ambicja nie pozwolila mi zejsc z kortu przed skonczeniem seta, a powinienem to zrobic juz wczesniej, ale coz, trzeba byc twardym. a nie mietkim:) Pozniej ruszylem do domku, ogladnalem pierwszy mecz ME, Czesi pokonali Szwajcarie 1:0, wypilem w czasie meczu 1 piwko, i szykowalem sie na wieczorny mecz, duzo ciekawszy, Portugalia - Turcja, az tu nagle dzwoni Sosik, zebysmy na mecz wpadli do nich. No to ruszylismy, meczyk bardzo fajny, Portugalia wygrala 2:0, posiedzielismy 3 godziny, w tym czasie zdazylem rozpic 7 browarkow, godny wynik:)
W niedziele rano jak zwykle ruszylem na Budziszynska pograc w pile. Po drodze zrobilem na dzielnicy wiadome zakupy, a pozniej juz granie. Bylem ja, Mis, Guma, Mysza z synem, Krzys, Kon, Peszek i Dzordz jako kibic. Pogralismy, z nieba napierdalal straszny zar, ale jakos wytrzymalem, spozylem 3 piwka +1 P i po meczu pojechalem na dzialke do tesciow na obiad. Wjebalem obiad, zapilem to jednym browarkiem i pojechalismy do domu. W domu polezalem z godzinke w wannie, zeby dojsc do siebie, a pozniej polecialem do Szafy. Najpierw jedna polowa Austria - Chorwacja (skonczylo sie 0:1), pozniej caly wyscig Kubicy, a pozniej of course Polska - Niemcy:) Gwar byl przeokrutny, najpierw radosc z historycznego zwyciestwa Roberta, pozniej gorycz porazki z Niemcami 2:0. Poszlo mnostwo piwa, nie wiem ile, pewnie cos kolo 8 sztuk + 2P, bylo dobrze.
W poniedzialek rano polecialem najpierw do pracy, zrobilem co mialem zrobic, a pozniej do Patryka, Szwagier z ekipa robia akcje porzadkowania domu, ja tez troche pomoglem, skosilem polowe ogrodu, jakies mega chaszcze, do tego spozylem 2 piwka, na sloneczku, calkiem elegancko:) Pozniej wrocilem do roboty, zjadlem obiadek, jeszcze troche popracowalem i o 15:00 ruszylem w trase. Najpierw do 3K, spozylem z Golym po piwku, pozniej do Invest Kredytu zaplacic rate, pozniej do Galaxy do Empiku kupic mapy. Kupilem bardzo ladne plany Wiednia i Bratyslawy (na wyjazd na mecz, zebysmy nie zabladzili:) i plan okolic Szklarskiej Poreby (na wyjazd na wczasy, zebym mogl zaplanowac jakies trasy wycieczkowe:). Pozniej ruszylem po Golego, u niego spozylem browarka i poszlismy na Jasne Blonia do Strefy Kibica. Myslalem ze bedzie nas malo, ale zebrala sie ekipa. Oprocz mnie i Golego przyszedl jeszcze Mis, Beny, Kon i Peszek. Rozczarowalem sie, slaby telebim, zostalo ogladanie na TV, ludzi malo, organizacja chujowa, ale co bylo zrobic, siedlismy i ogladnelismy Francja - Rumunia. Mecz lipny jak chuj, żabojady strasznie mnie zawiedli, moj faworyt do tytulu mistrzowskiego zremisowal tylko 0:0. Po meczu ruszylem do domu i lezac sobie wygodnie ogladnalem Holandia - Wlochy. Tu z kolei mecz wygladal rewelacyjnie, jebane makarony przegraly 3:0, co nie ukrywam bardzo mnie ucieszylo:) I to tyle, zasnalem po meczu mega szybko, strasznie sie zmeczylem tym calym poniedzialkiem...
piątek, 6 czerwca 2008
Szok szok szok...
Zmarla Agata Mroz – dwukrotna mistrzyni Europy w siatkowce. Jestem w szoku. To nie chodzi o to, ze znana osoba, itp. Chodzi o to, ze po pierwsze zawsze gdy umiera ktos tak mlody (Agata miala 26 lat) to mysle sobie ze czlowiek nie zna dnia ani godziny swojej smierci. Wydawalo sie, ze po przeszczepie szpiku moze byc juz tylko lepiej, a tu nagle kurwa szast prast i chuj, czlowieka nie ma. Zostawila niedawno poslubionego meza (za pare dni mieliby rocznice slubu), 2 miesiace temu urodzila jej sie coreczka, ja pierdole, po prostu szok:(Podsumowanie dnia - 5 czerwiec (czwartek)
Dzien bez historii. Rano polecialem do pracy, a po pracy mialem znowu tenisowac, tym razem z Pawlem G. Ale partyjka nie doszla do skutku, dlatego polecialem od razu do domu, a po poludniu z babami pojechalem do miasta. Pozalatwialem pare spraw, zlecialem miasto w ta i z powrotem, a na koniec siadlem sobie w Warce kolo Galaxy i spozylem zimnego browarka:) Pozniej jeszcze jakies zakupy w Selgrosie i do domku. A w domu wieczorem poodpoczywalem i poszedlem spac.
czwartek, 5 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 1 czerwiec (niedziela) - 4 czerwiec (sroda)
Ostatnich pare dni minelo na sportowo. W niedziele rano pojechalem z Asia na Budziszynska (reszta bab pojechala do Poznania do Ikei). Ja pogralem w pileczke i kosza, Asia posiedziala na boisku z Gaja, troche porzucalem tez z nia do kosza (tzn. z Asia, a nie z Gaja:), bylo sympatycznie. Na meczyk wpadl jeszcze Mysz, Krzys, Kon, Bartek, Peszek i mlody Peszek. Pogralismy, slonce napierdalalo masakrycznie, myslalem ze dostane jakiegos udaru. Wypilem 4 piwka zeby sie nie odwodnic +2P i polecialem do mamy. Zjadlem obiadek, zabralem Asie i polecialem z powrotem do domu. W TV ogladnalem najpierw o 16:00 mecz towarzyski w pilke nozna Polska - Dania (1:1), pozniej o 18:00 w siatkowke Polska - Portugalia (wygralismy 3:0 i awansowalismy do Pekinu:) i pozniej o 20:15 w pilke reczna Polska - Argentyna (rowniez zwyciestwo i rowniez awans na Igrzyska:) W miedzyczasie wpadl Grzybek, spozylismy po 5 piwek, tak wiec na ostatnim meczu juz zasnalem i koncowki nie pamietam:)
W poniedzialek po pracy polecialem do domu, troche odsapnalem i polecialem z Asia na boisko bo chciala pojezdzic na rowerze. W srode miala miec egzamin na karte rowerowa, to chciala sobie podszkolic technike jazdy;) Posiedzialem na tym boisku oczywiscie z piwkiem w reku, upal przeciez taki, ze inaczej nie idzie wytrzymac. Pozniej wpadl jeszcze Grzybek w drodze z pracy, wypilem w sumie 2 piwka i polecialem do domu. A wieczorem na rowerkach pojechalismy na 20:00 ze Studentem pograc przez godzinke w tenisa. Wygralem 6:2 6:0, przed tenisem zrobilismy 1 piwko, po tenisie drugie, pozniej do domu, ogladnalem przed snem nastepny odcinek Dextera i zasnalem.
We wtorek po pracy kolejny tenis, tym razem 1,5 godz. z Darkiem Rychterem, zwyciestwo 6:1 6:1 6:0, wypite 2 piwka. Pozniej polecialem do miasta bo sie umowilem z Iwka, ona polatala po sklepie, ja wstapilem w tym czasie do Strefy Kibica Warki kolo Galaxy i spozylem piwko. A pozniej do domu. Wieczorkiem jeszcze poszlismy na chwile z Asia i Gaja na boisko, ostatnie przygotowania do egzamu na karte rowerowa:)
W srode wariacki dzien. Rano pojechalem z Bimbeltem na fitness. Najpierw przebieglem na biezni 5 km w 30 minut, pozniej przerwa 15 minut, w tym czasie solarium, pozniej mialem w planie zrobic nastepne 5 km, ale po 3 km, ktore zrobilem w 20 minut myslalem ze mi lydki eksploduja, wolalem nie przesadzac i odpuscilem. 8 km z samego rana, tez dobrze:) Pozniej polecialem do roboty, troche popracowalem i trzeba bylo wstawac i leciec dalej, Tym razem do dentysty. Jednego zeba pani juz mi skonczyla na tip-top, drugiego na razie zatrula, w przyszla srode nastepna wizyta. W miedzyczasie troche mowila o tym zabiegu, ktory mnie czeka po zrobieniu wszystkich czterech zebow. Kurwa, to nie zabieg tylko normalna operacja, beda mi rozcinali dziaslo zeby sie dostac do kosci, brzmi okrutnie, ale juz sie nawet tak nie przejmuje, wiem ze to nie bedzie nic gorszego od wyrywania tej jebanej osemki, skoro przezylem tamto, to i teraz jakos pewnie dam rade:) Po dentyscie z powrotem do pracy, a po robocie znowu na korty. Tym razem 1,5 godz. potyczka z Guma. Jacus myslalem, ze prezentuje wyzszy poziom, mecz skonczyl sie zwyciestwem 6:0 6:0 6:0, ale gra sie kleila, widac ze Jacus nie ograny, z tygodnia na tydzien bedzie pewnie lepiej. W miedzyczasie spozylem 2 piwka i pojechalem do domu. A w domu porobilem spory porzadek w swojej szafie, troche przetrzebilem swoje polki i szuflady, zrobilo sie przestronniej. A wieczorem lezenie w wannie, zeby odreagowac po tym calodziennym lataniu. I spac... Aha, i jeszcze sie okazalo, ze Asia egzamin ladnie zdala, czyli latanie na boisko sie przydalo:)
W poniedzialek po pracy polecialem do domu, troche odsapnalem i polecialem z Asia na boisko bo chciala pojezdzic na rowerze. W srode miala miec egzamin na karte rowerowa, to chciala sobie podszkolic technike jazdy;) Posiedzialem na tym boisku oczywiscie z piwkiem w reku, upal przeciez taki, ze inaczej nie idzie wytrzymac. Pozniej wpadl jeszcze Grzybek w drodze z pracy, wypilem w sumie 2 piwka i polecialem do domu. A wieczorem na rowerkach pojechalismy na 20:00 ze Studentem pograc przez godzinke w tenisa. Wygralem 6:2 6:0, przed tenisem zrobilismy 1 piwko, po tenisie drugie, pozniej do domu, ogladnalem przed snem nastepny odcinek Dextera i zasnalem.
We wtorek po pracy kolejny tenis, tym razem 1,5 godz. z Darkiem Rychterem, zwyciestwo 6:1 6:1 6:0, wypite 2 piwka. Pozniej polecialem do miasta bo sie umowilem z Iwka, ona polatala po sklepie, ja wstapilem w tym czasie do Strefy Kibica Warki kolo Galaxy i spozylem piwko. A pozniej do domu. Wieczorkiem jeszcze poszlismy na chwile z Asia i Gaja na boisko, ostatnie przygotowania do egzamu na karte rowerowa:)
W srode wariacki dzien. Rano pojechalem z Bimbeltem na fitness. Najpierw przebieglem na biezni 5 km w 30 minut, pozniej przerwa 15 minut, w tym czasie solarium, pozniej mialem w planie zrobic nastepne 5 km, ale po 3 km, ktore zrobilem w 20 minut myslalem ze mi lydki eksploduja, wolalem nie przesadzac i odpuscilem. 8 km z samego rana, tez dobrze:) Pozniej polecialem do roboty, troche popracowalem i trzeba bylo wstawac i leciec dalej, Tym razem do dentysty. Jednego zeba pani juz mi skonczyla na tip-top, drugiego na razie zatrula, w przyszla srode nastepna wizyta. W miedzyczasie troche mowila o tym zabiegu, ktory mnie czeka po zrobieniu wszystkich czterech zebow. Kurwa, to nie zabieg tylko normalna operacja, beda mi rozcinali dziaslo zeby sie dostac do kosci, brzmi okrutnie, ale juz sie nawet tak nie przejmuje, wiem ze to nie bedzie nic gorszego od wyrywania tej jebanej osemki, skoro przezylem tamto, to i teraz jakos pewnie dam rade:) Po dentyscie z powrotem do pracy, a po robocie znowu na korty. Tym razem 1,5 godz. potyczka z Guma. Jacus myslalem, ze prezentuje wyzszy poziom, mecz skonczyl sie zwyciestwem 6:0 6:0 6:0, ale gra sie kleila, widac ze Jacus nie ograny, z tygodnia na tydzien bedzie pewnie lepiej. W miedzyczasie spozylem 2 piwka i pojechalem do domu. A w domu porobilem spory porzadek w swojej szafie, troche przetrzebilem swoje polki i szuflady, zrobilo sie przestronniej. A wieczorem lezenie w wannie, zeby odreagowac po tym calodziennym lataniu. I spac... Aha, i jeszcze sie okazalo, ze Asia egzamin ladnie zdala, czyli latanie na boisko sie przydalo:)
niedziela, 1 czerwca 2008
Podsumowanie dnia - 29 maj (czwartek) - 31 maj (sobota)
Jest niedziela rano, mam wolna chwilke, to pouzupelniam pisanine, bo znowu zrobily sie zaleglosci. W czwartek rano polecialem do dentysty na te konsultacje chirurgiczne, okazalo sie, ze mam do zrobienia, i tu wierny cytat: "resekcja wierzcholkow korzeni dolnych jedynek i dwojek (po wczesniejszym leczeniu kanalowym) + wyluszczenie zmian". Kurwa, nie brzmi to zbyt optymistycznie, w przyszla srode ruszam na nastepna wizyte. Po pracy polecialem na Starowke, siedlismy sobie z Mysza w ogrodku, wypilem 2 piwka + 1P i polecialem do Asi na balet. Bylo jakies spotkanie z rodzicami, pani prowadzaca zajecia chciala pokazac rodzicom jak wyglada standardowa godzina lekcyjna. Strasznie to bylo nudne, zajmowalem sobie czas pstrykaniem fotek, chyba ze sto zdjec zrobilem. A pozniej do domu, ogladnalem odcinek Dextera (bo dzien wczesniej w koncu nie ogladnalem) i poszedlem spac.
W piatek po pracy mialem trase do ogarniecia, musialem poleciec do Acomu odebrac pamieci, zawiesc je Martinowi do roboty, gdzie skladal kompy dla Harvarda, w drodze powrotnej wstapilem na stadion na Twardowskiego gdzie kilku ziomkow (m.in. Misiu i Guma) gralo meczyk, dobil Mysza, ogladnalem pierwsza polowe, w miedzyczasie wypilem 3 piwka +1P i polecialem do domu. Wieczorem emocje sportowe, najpierw od 20:15 do 22:00 grali pierwszy mecz w kwalifikacjach do Pekinu pilkarze reczni (po zajebiscie nerwowym meczu zremisowali ze Szwedami 22:22), pozniej od 22:00 grali siatkarze, tez w kwalifikacjach olimpijskich (na spokojnie pukneli Portoryko 3:0).
W sobote rano polecialem ze wszystkimi babami do kina. Kupilem bilety, zostala prawie godzinka to jeszcze zdazylem wypic w Cinemie piwko, w kinie poszlo drugie. Po kinie po drodze jeszcze male zakupki i do domu. W domu znowu emocje sportowe, najpierw o 16:00 siatkarze (szybkie 3:0 z Indonezja), pozniej o 20:15 pilkarze reczni. Kurwa, myslalem ze zjem telewizor, najpierw z nerwow, pozniej ze szczescia. Wygralismy po kapitalnym spotkaniu z Islandia 34:28 i chlopaki juz prawie zakwalifikowali sie na Igrzyska. Ale cieszy!:) Miedzy meczami ogladnalem sobie nastepnego Dextera, a wieczorem Jericho i poszedlem spac.
Tak wiec widac, ze ostatnie dni minely duzo spokojniej niz to ostatnio bywalo, glownie emocje sportowe i ograniczona ilosc piwka:)
W piatek po pracy mialem trase do ogarniecia, musialem poleciec do Acomu odebrac pamieci, zawiesc je Martinowi do roboty, gdzie skladal kompy dla Harvarda, w drodze powrotnej wstapilem na stadion na Twardowskiego gdzie kilku ziomkow (m.in. Misiu i Guma) gralo meczyk, dobil Mysza, ogladnalem pierwsza polowe, w miedzyczasie wypilem 3 piwka +1P i polecialem do domu. Wieczorem emocje sportowe, najpierw od 20:15 do 22:00 grali pierwszy mecz w kwalifikacjach do Pekinu pilkarze reczni (po zajebiscie nerwowym meczu zremisowali ze Szwedami 22:22), pozniej od 22:00 grali siatkarze, tez w kwalifikacjach olimpijskich (na spokojnie pukneli Portoryko 3:0).
W sobote rano polecialem ze wszystkimi babami do kina. Kupilem bilety, zostala prawie godzinka to jeszcze zdazylem wypic w Cinemie piwko, w kinie poszlo drugie. Po kinie po drodze jeszcze male zakupki i do domu. W domu znowu emocje sportowe, najpierw o 16:00 siatkarze (szybkie 3:0 z Indonezja), pozniej o 20:15 pilkarze reczni. Kurwa, myslalem ze zjem telewizor, najpierw z nerwow, pozniej ze szczescia. Wygralismy po kapitalnym spotkaniu z Islandia 34:28 i chlopaki juz prawie zakwalifikowali sie na Igrzyska. Ale cieszy!:) Miedzy meczami ogladnalem sobie nastepnego Dextera, a wieczorem Jericho i poszedlem spac.
Tak wiec widac, ze ostatnie dni minely duzo spokojniej niz to ostatnio bywalo, glownie emocje sportowe i ograniczona ilosc piwka:)
środa, 28 maja 2008
Podsumowanie dnia - 27 maj (wtorek) i 28 maj (sroda)
Dwa dni minely dzialkowo. We wtorek po pracy pojechalem szybko do domu, chwilke odsapnalem i ruszylem na rowerku z Grzybkiem na dzialke. Na dzialce zrobilismy w koncu klodke przy glownej furtce, zalozylismy klodke do magazynku na tylach domku, zrobilismy troche porzadku (bo dawno nie bylismy i troche sie nazbieralo), w miedzyczasie wypilem 2 piwka + 1P i trzeba bylo ruszac. Wsiadlem na rower, pojechalem do domu po Asie i pojechalem zawiesc ja na balet. Obrocilem w mega szybkim tempie, z powrotem na rower i znowu na dzialke. Dokonczylismy robic porzadki, usiedlismy sobie wygodnie, pogadalismy, spozylem nastepne 2 piwka + 1P i mus bylo ruszac do domu, bo za chwile mieli grac Polacy mecz towarzyski z Albania. Jak przyjechalem z Grzybem do domu to juz byla chyba z 7 minuta meczu, patrze, a tu Polacy prowadza 1:0:) Pomyslalem ze chlopaki maja zwyzke formy (co by dobrze nastroilo przed ME), ale to byl taki maly zryw, bo reszta meczu pozostawila wiele do zyczenia. Bylo lepiej niz dzien wczesniej, ale kurewsko daleko do doskonalosci. A zeby zdobyc na ME chociaz punkt ze Szkopami trzeba otrzec sie o perfekcje. Coz, nadzieja matka glupich... Ale wracajac do tematu, poogladalismy mecz, wypilismy jeszcze chyba po 3 piwka, posluchalismy ladnej skladaneczki z muza z 89 roku ktora wlasnie sie sciagnela (chyba najlepszy rok pod wzgledem muzycznym z tamtego okresu, same hiciory:) i mus bylo pojsc spac.
Dzis rano pojechalem do roboty, troche popracowalem i na 11:0o ruszalem do dentysty. Ja pierdole, juz nie daje rady z tymi swoimi zebami:( Dzis to w mega skrocie wygladalo tak: siadlem na fotelu, pani usunela poprzedni opatrunek na zebie, wypelnila kanaly, powiedziala zebym poszedl zrobic zdjecie przed zalozeniem plomby, zrobilem, pani zerknela i powiedziala, ze jest lipa. Jakas kurwa torbiel czy cos takiego, wyjebala z tego zeba z powrotem wszystko co przed chwila tam napchala, znowu zalozyla opatrunek i wyslala na konsultacje do chirurga, ktory ma zerknac co dalej. Jutro znowu z samego rana tam napieram, niedlugo chyba tam zamieszkam na stale:( Pozniej polecialem do roboty, popracowalem, a pozniej do domu. Troche posiedzialem, a pozniej wzialem Sylke i razem z Grzybkiem pojechalismy na rowerach znowu na dzialke. Tempo dzialania bylo ekstremalne. Najpierw 25 minut na dzialce, ja kopalem grzadki (w tzw. miedzyczasie rozpilem 1 piwko), Sylka grabila i wyrownywala, a Grzybek w tym czasie rozpalal grilla. Pozniej z powrotem na rowerach z Sylka do domu, zostawilem ja, bo szla na swoje tance, a ja z powrotem na dzialke. Wracam, grill rozpalony, wursty juz furcza, Grzybek maluje stolik i siedziska, wszystko wyglada jak nowe:) No to ja, zeby nie byc gorszym znowu zlapalem sie za lopate i przekopalem cala nastepna grzadke. Ja pierdole, to nie na moje lata i na moje zuzyte plecy. Ale jakos szybko machnalem ta grzadke, a pozniej usiadlem i odpoczywalem. Zjadlem kielbasiore, podlalem to 3 sztukami piwka i z powrotem na rower. Pojechalem do domu, sekundke odsapnalem i ruszylem do miasta odebrac Asie z baletu. Po drodze spozylem browarka bo bylem mocno zmachany tym lataniem i jezdzeniem w ta i z powrotem. Odebralem Aske i z powrotem do domu. A jak juz przyszedlem to siadlem do kompa, wlasnie pisze te slowa i ogladam You Can Dance. A jak za chwilke skoncze to trzeba bedzie pojsc jeszcze ogolic ryja, bo juz wygladam jak Dziad Borowy, moze ogladne przed snem odcinek Dextera i zasluzony sen...
Dzis rano pojechalem do roboty, troche popracowalem i na 11:0o ruszalem do dentysty. Ja pierdole, juz nie daje rady z tymi swoimi zebami:( Dzis to w mega skrocie wygladalo tak: siadlem na fotelu, pani usunela poprzedni opatrunek na zebie, wypelnila kanaly, powiedziala zebym poszedl zrobic zdjecie przed zalozeniem plomby, zrobilem, pani zerknela i powiedziala, ze jest lipa. Jakas kurwa torbiel czy cos takiego, wyjebala z tego zeba z powrotem wszystko co przed chwila tam napchala, znowu zalozyla opatrunek i wyslala na konsultacje do chirurga, ktory ma zerknac co dalej. Jutro znowu z samego rana tam napieram, niedlugo chyba tam zamieszkam na stale:( Pozniej polecialem do roboty, popracowalem, a pozniej do domu. Troche posiedzialem, a pozniej wzialem Sylke i razem z Grzybkiem pojechalismy na rowerach znowu na dzialke. Tempo dzialania bylo ekstremalne. Najpierw 25 minut na dzialce, ja kopalem grzadki (w tzw. miedzyczasie rozpilem 1 piwko), Sylka grabila i wyrownywala, a Grzybek w tym czasie rozpalal grilla. Pozniej z powrotem na rowerach z Sylka do domu, zostawilem ja, bo szla na swoje tance, a ja z powrotem na dzialke. Wracam, grill rozpalony, wursty juz furcza, Grzybek maluje stolik i siedziska, wszystko wyglada jak nowe:) No to ja, zeby nie byc gorszym znowu zlapalem sie za lopate i przekopalem cala nastepna grzadke. Ja pierdole, to nie na moje lata i na moje zuzyte plecy. Ale jakos szybko machnalem ta grzadke, a pozniej usiadlem i odpoczywalem. Zjadlem kielbasiore, podlalem to 3 sztukami piwka i z powrotem na rower. Pojechalem do domu, sekundke odsapnalem i ruszylem do miasta odebrac Asie z baletu. Po drodze spozylem browarka bo bylem mocno zmachany tym lataniem i jezdzeniem w ta i z powrotem. Odebralem Aske i z powrotem do domu. A jak juz przyszedlem to siadlem do kompa, wlasnie pisze te slowa i ogladam You Can Dance. A jak za chwilke skoncze to trzeba bedzie pojsc jeszcze ogolic ryja, bo juz wygladam jak Dziad Borowy, moze ogladne przed snem odcinek Dextera i zasluzony sen...
poniedziałek, 26 maja 2008
Przedwczoraj ogladniete...
Czerwony smok (Red Dragon) (2002) - TVP2reżyseria Brett Ratner, wyst. m.in. : Anthony Hopkins, Edward Norton, Ralph Fiennes, Harvey Keitel, Emily Watson, Philip Seymour Hoffman.
Pierwszy raz dopiero widzialem ten filmik (wczesniej tylko pierwsza wersje - Manhunter z 1989 roku) - opisywane sa wydarzenia sprzed "Milczenia owiec". Film elegancki, trzyma klimat, w inny sposob niz pierwowzor, zrobione jak wierna kopia "Milczenia...", ale to wcale nie powod do krytykowania, wprost przeciwnie. Jednak dla mnie najlepsza w tym filmie to obsada. Perfekcyjnie dobrane do swoich rol osobistosci (trzeba sie tak wyrazic bo nawet w drugoplanowych rolkach wystepuja same debesciaki). Edzio Norton jak zwykle przechodzi samego siebie, a Ralph Fiennes pokazuje po raz kolejny, ze jest wprost stworzony do takich czarnych charakterow. O Hopkinsie nie ma co pisac, bo po co, jak sie tylko pojawia w zasiegu kamery to czlowiek juz ma ciarki:)
http://czerwony.smok.filmweb.pl/
Przedprzedwczoraj ogladniete...
Kill Bill (Kill Bill: Vol. 1) (2003) - Polsatreżyseria Quentin Tarantino, wyst. m.in. : Uma Thurman, David Carradine, Lucy Liu, Daryl Hannah, Michael Madsen.
Co tu duzo mowic. Esencja tworczosci Quentina. Jak dla mnie - arcydzielo. Jak bede mial 70 lat (jak dozyje) i jak bede ogladac to cudo po raz 350 to powiem to samo: Sztuka przez duze S.
http://kill.bill.filmweb.pl/
Wygrana Manchesteru w finale Ligi Mistrzow!!!:)))
Stalo sie. Po niesamowicie emocjonujacym meczu Manchester pokonal Chelsea! Tzn. po 90 minutach byl wynik 1:1 (dla nas bramke strzelil Cristiano Ronaldo), dogrywka nie przyniosla rozstrzygniecia i nastapily rzuty karne. U nas nie strzelil Ronaldo, u nich ostatniego karnego nie strzelil Terry, potknal sie na mokrej murawie podczas oddawania strzalu:) A pozniej MU wykorzystal obydwa karne, a w Chelsea nie strzelil Anelka i chlopaki jak szaleni zaczeli sie cieszyc:) Ja pierdole, nie wiem o co tu chodzi, ale tak jak i w 99 roku gdy wygrali z Bayernem, mozna powiedziec ze osiagnieli sukces w jakis cudowny sposob, jakby im sprzyjaly niebiosa i ktos tam u gory chcial zeby wygrali. Hmmm, moze cos w tym jest...http://sport.onet.pl/82828,1248711,1753710,,dramatyczny_final_manchester_united_z_pucharem_europy,wiadomosc.html
Podsumowanie dnia - 20 maj (wtorek) - 26 maj (poniedzialek)
Mega kryzys mnie ogarnal, nie chce mi sie pisac, dlatego od dobrych kilku dni cisza. Poza tym jak sie grzeje caly czas, to nie ma checi zeby cos skrabnac od czasu do czasu. A wiec w baaardzo duzym skrocie to co sie dzialo przez ostatni tydzien.
W wtorek po pracy poszedlem z Golym zerknac do Parku Kasprowicza, bo podobno otworzyli cos co sie nazywa Kacik Kibica, sponsorem jest Warka. Faktycznie, zajebisty uklad, duzy telebim, trybuna na 250 osob, kupa duzych lawek, przy ktorych mozna usiasc i spozyc piwko. A gdyby padal deszcz, to pod dachem kolo baru wywieszonych kilka plazm na ktorych tez mozna poogladac meczyki. Spozylismy tam po 2 piwka i uznalismy ze to zajebiste miejsce na ogladanie Mistrzostw Europy:) Pozniej pojechalem do domu i do wieczora nie wydarzylo sie nic godnego uwagi (albo po prostu nie pamietam).
W srode dzialo sie duzo. Najpierw rano polecialem na fitness, do ktorego dostalismy z roboty karnety. Tzn. nie zebym fitnessowal, tak zrytego lba jeszcze nie mam. Po prostu pierwsze wyjscie potraktowalem rozpoznawczo, rozgladnalem sie co tam maja fajnego. Najbardziej przypadly mi do gustu bieznie na ktorych mozna pobiegac. Na poczatek przebieglem spokojnie 4 km, tak typowo dla rozgrzewki, spocilem sie jak pies, ale taki wysilek z samego rana to rewelka:) Odwiedzilem jeszcze solarium, ale jakies zjebane maja, lezalem 12 minut i prawie nic nie widac. Na silownie tylko wszedlem, pozerkalem co maja, ale z racji tego ze Pudzianem juz nie zostane i nie mam potrzeby przerzucac zelastwa, to silke olewam. Chyba ze moze sie bede nudzic to moze troche jakis cwiczen na brzuch? Bo rosnie bebzon od piwa:( Pozniej polecialem do pracy, troche popracowalem, a pozniej na 11:30 do dentysty. Mila i sympatyczna pani pozerkala do dzioba, dala zastrzyk zeby nie bolalo, powiercila w zebie, zalozyla opatrunek i kazala przyjsc za tydzien zeby dokonczyc. Pozniej z powrotem do roboty, a pozniej do domu. W domu odpoczalem i wieczorem ruszylem na najwazniejszy mecz sezonu! Manchester - Chelsea w finale Ligi Mistrzow. Ustawilismy sie z chlopakami w Szafie. Przyszla spora ekipa: ja, Dzordz, Goly, Martin, Mis, Guma, Krzys i Bartek. Takich emocji dawno juz nie przezylem, mecz skonczyl sie dogrywka i karnymi, w miedzyczasie myslalem, ze z nerwow zjem caly ekran wraz z projektorem. Zeby sie nie rozpisywac (bo bym musial chyba siedziec i pisac przez caly wieczor na temat wrazen z meczu) powiem tylko tyle, ze MU wygralo, ja spozylem chyba cos kolo 6 piwek + 3P, po meczu czesc ekipy sie rozeszla, a najtwardsi zawodnicy, czyli ja, Jacus i Krzys ruszylismy jeszcze do Pralni, gdzie zostalo spozyte nastepne piwko, a pozniej, juz nie pamietam ktora to byla godzina, przeszczesliwy i caly rozradowany udalem sie do domu na zasluzony odpoczynek.
W czwartek bylo Boze Cialo, czyli dzien wolny od pracy, dostalismy zaproszenie do Panstwa Zgorzelskich na suto zakrapiany obiad i kolacje:) Mielismy do wypicia 2 litry wodzi, baby wypily kilka drinkow, reszte spozylismy my, do samego konca:) Po drodze poszlismy jeszcze na maly spacerek do Parku Kasprowicza, tam z Benym wypilem po piwku, jak wrocilismy do nich to dalej pita wodzia, i wszystko byloby pewnie w miare dobrze, gdybym jak zwykle nie zachowal sie jak debil i nie wymyslilem sobie zeby zrobic 1P. O jezu, dawno mnie tak nie sponiewieralo. Wystarczy napisac, ze padlem, bylem nie do ocucenia, a jak sie obudzielem, to sie okazalo, ze jest juz rano. Baby daly w nocy drapaka, a mnie tam zostawily, bo bylem nie do ruszenia:)
W piatek jak juz napisalem wczesniej, obudzilem sie u Benego, odprowadzil mnie z psem na przystanek, po drodze spozylem jeszcze piwko i pojechalem do domu. W Zdrojach kupilem jeszcze po drodze pieczywo + kwiatki dla Iwki bo miala imieniny i polazlem do domu. Do pracy nie poszedlem, bo juz wczesniej przezornie wypisalem sobie urlop. Zjedlismy sniadanie i pojechalismy na rodzinny spacerek. Przeszlismy przez cale Jasne Blonia, po drodze rozpilem piwko, pozniej do Rozanki, tam chwile posiedzielismy i z powrotem. Na obiadek ruszylismy do Santorini, wypilem tam jeszcze jedno piwko i pojechalismy do domu. A wieczor spedzilem przed ekranem. Najpierw z dziewczynami ogladnalem 2 odcinki Zagubionych, pozniej jeszcze raz powtorke srodowego finalu, a pozniej po raz kolejny Kill Bill'a:)
W sobote rano najpierw polecialem kupic Asi kwiatki bo miala imieniny, a pozniej pojechalem pograc z tatkiem w tenisa. Pogralismy poltorej godzinki, wygralem 6:3 6:2, wypilem piwko i zdrowo pobiegalem. Pozniej przyszedl na kort Guma i poszlismy na turniej siatkowki, ktory organizowal Sosik, w hali Politechniki na Tenisowej. Z naszych znajomych oprocz Sosika gral jeszcze Adas Grabowski z Pily, a wsrod znajomych kibicow, oprocz mnie i Gumy, dobil jeszcze pozniej Misiu. W skrocie wygladalo to tak, ze spedzilismy tam cale popoludnie, wypilismy jakas spora ilosc piwka, gdzies tak chyba kolo 8 sztuk. Wiec do domu wrocilem wieczorkiem znowu na bombie. Chwile pospalem, a jak sie obudzilem to ogladnalem Czerwonego Smoka i znowu poszedlem spac.
W niedziele rano ruszylem jak zwykle na 12:00 na Budziszynska pograc w pileczke. Tym razem frekwencja nie dopisala, bylem tylko ja, Misiu, Fredek i Mysza z synem. Pogralismy w pieciu, znowu zdrowo pobiegalismy, wypilem 3 piwka, ale u mnie niczym dobrym sie to nie skonczylo, bo nabawilem sie kontuzji:( Chcialem wyprzedzic Misia, ktory stal na bramce, ale nie zdazylem i stuknalem czubkiem duzego palca u nogi w Misiowa noge. Kurwa, juz wczoraj bolalo, ale myslalem ze poboli i przestanie. Po meczu pojechalem z babami na dzialke do tesciow, byla jeszcze moja mama, zrobilismy spotkanie z okazji Dnia Mamci. Ogladnalem Kubice (Robert pokazal klase, zajal drugie miejsce w GP Monaco:), zjadlem najpierw obiad, pozniej jeszcze grilla, wjebalem 2 kielbasy i 3 kaszanki, do tej pory nie wiem gdzie to we mnie wlazlo. Do tego jeszcze na dzialce spozylem 4 piwka i pojechalismy pod wieczor do domku. A w domu jak zwykle w niedzielny wieczor ogladnalem Pitbulla i poszedlem spac.
A dzis mialem pojechac po pracy pograc z Guma w tenisa, nawet mielismy juz zarezerwowane korty. Ale jak rano spojrzalem na stuknietego palca to az sie wystraszylem. Przybral jakis fioletowy kolor i zaczal jeszcze bardziej napierdalac. Zadzwonilem do Jacusia i na korty, odwolalem granie, ciekawe ile jeszcze bedzie bolec:( Po pracy na szybkiego spozylem jeszcze z Golym po piwku w 3 Koronach i pojechalem do domu. A po poludniu zrobilem sobie w ciszy i spokoju zalegla prasowke (przez te pijanstwo to nawet nie ma kiedy poczytac na biezaco gazetek), a wieczorem wlasnie siedze i pisze te slowa, a przy okazji ogladam towarzyski mecz naszej reprezentacji w pilke nozna z Macedonia. I to tyle, pewnie sie juz dzisiaj nic nie wydarzy. Jak widac tydzien uplynal glownie pod wplywem alkoholu, na ten tydzien mam plan sie ograniczyc, ale czesto te moje misterne plany biora w leb...
W wtorek po pracy poszedlem z Golym zerknac do Parku Kasprowicza, bo podobno otworzyli cos co sie nazywa Kacik Kibica, sponsorem jest Warka. Faktycznie, zajebisty uklad, duzy telebim, trybuna na 250 osob, kupa duzych lawek, przy ktorych mozna usiasc i spozyc piwko. A gdyby padal deszcz, to pod dachem kolo baru wywieszonych kilka plazm na ktorych tez mozna poogladac meczyki. Spozylismy tam po 2 piwka i uznalismy ze to zajebiste miejsce na ogladanie Mistrzostw Europy:) Pozniej pojechalem do domu i do wieczora nie wydarzylo sie nic godnego uwagi (albo po prostu nie pamietam).
W srode dzialo sie duzo. Najpierw rano polecialem na fitness, do ktorego dostalismy z roboty karnety. Tzn. nie zebym fitnessowal, tak zrytego lba jeszcze nie mam. Po prostu pierwsze wyjscie potraktowalem rozpoznawczo, rozgladnalem sie co tam maja fajnego. Najbardziej przypadly mi do gustu bieznie na ktorych mozna pobiegac. Na poczatek przebieglem spokojnie 4 km, tak typowo dla rozgrzewki, spocilem sie jak pies, ale taki wysilek z samego rana to rewelka:) Odwiedzilem jeszcze solarium, ale jakies zjebane maja, lezalem 12 minut i prawie nic nie widac. Na silownie tylko wszedlem, pozerkalem co maja, ale z racji tego ze Pudzianem juz nie zostane i nie mam potrzeby przerzucac zelastwa, to silke olewam. Chyba ze moze sie bede nudzic to moze troche jakis cwiczen na brzuch? Bo rosnie bebzon od piwa:( Pozniej polecialem do pracy, troche popracowalem, a pozniej na 11:30 do dentysty. Mila i sympatyczna pani pozerkala do dzioba, dala zastrzyk zeby nie bolalo, powiercila w zebie, zalozyla opatrunek i kazala przyjsc za tydzien zeby dokonczyc. Pozniej z powrotem do roboty, a pozniej do domu. W domu odpoczalem i wieczorem ruszylem na najwazniejszy mecz sezonu! Manchester - Chelsea w finale Ligi Mistrzow. Ustawilismy sie z chlopakami w Szafie. Przyszla spora ekipa: ja, Dzordz, Goly, Martin, Mis, Guma, Krzys i Bartek. Takich emocji dawno juz nie przezylem, mecz skonczyl sie dogrywka i karnymi, w miedzyczasie myslalem, ze z nerwow zjem caly ekran wraz z projektorem. Zeby sie nie rozpisywac (bo bym musial chyba siedziec i pisac przez caly wieczor na temat wrazen z meczu) powiem tylko tyle, ze MU wygralo, ja spozylem chyba cos kolo 6 piwek + 3P, po meczu czesc ekipy sie rozeszla, a najtwardsi zawodnicy, czyli ja, Jacus i Krzys ruszylismy jeszcze do Pralni, gdzie zostalo spozyte nastepne piwko, a pozniej, juz nie pamietam ktora to byla godzina, przeszczesliwy i caly rozradowany udalem sie do domu na zasluzony odpoczynek.
W czwartek bylo Boze Cialo, czyli dzien wolny od pracy, dostalismy zaproszenie do Panstwa Zgorzelskich na suto zakrapiany obiad i kolacje:) Mielismy do wypicia 2 litry wodzi, baby wypily kilka drinkow, reszte spozylismy my, do samego konca:) Po drodze poszlismy jeszcze na maly spacerek do Parku Kasprowicza, tam z Benym wypilem po piwku, jak wrocilismy do nich to dalej pita wodzia, i wszystko byloby pewnie w miare dobrze, gdybym jak zwykle nie zachowal sie jak debil i nie wymyslilem sobie zeby zrobic 1P. O jezu, dawno mnie tak nie sponiewieralo. Wystarczy napisac, ze padlem, bylem nie do ocucenia, a jak sie obudzielem, to sie okazalo, ze jest juz rano. Baby daly w nocy drapaka, a mnie tam zostawily, bo bylem nie do ruszenia:)
W piatek jak juz napisalem wczesniej, obudzilem sie u Benego, odprowadzil mnie z psem na przystanek, po drodze spozylem jeszcze piwko i pojechalem do domu. W Zdrojach kupilem jeszcze po drodze pieczywo + kwiatki dla Iwki bo miala imieniny i polazlem do domu. Do pracy nie poszedlem, bo juz wczesniej przezornie wypisalem sobie urlop. Zjedlismy sniadanie i pojechalismy na rodzinny spacerek. Przeszlismy przez cale Jasne Blonia, po drodze rozpilem piwko, pozniej do Rozanki, tam chwile posiedzielismy i z powrotem. Na obiadek ruszylismy do Santorini, wypilem tam jeszcze jedno piwko i pojechalismy do domu. A wieczor spedzilem przed ekranem. Najpierw z dziewczynami ogladnalem 2 odcinki Zagubionych, pozniej jeszcze raz powtorke srodowego finalu, a pozniej po raz kolejny Kill Bill'a:)
W sobote rano najpierw polecialem kupic Asi kwiatki bo miala imieniny, a pozniej pojechalem pograc z tatkiem w tenisa. Pogralismy poltorej godzinki, wygralem 6:3 6:2, wypilem piwko i zdrowo pobiegalem. Pozniej przyszedl na kort Guma i poszlismy na turniej siatkowki, ktory organizowal Sosik, w hali Politechniki na Tenisowej. Z naszych znajomych oprocz Sosika gral jeszcze Adas Grabowski z Pily, a wsrod znajomych kibicow, oprocz mnie i Gumy, dobil jeszcze pozniej Misiu. W skrocie wygladalo to tak, ze spedzilismy tam cale popoludnie, wypilismy jakas spora ilosc piwka, gdzies tak chyba kolo 8 sztuk. Wiec do domu wrocilem wieczorkiem znowu na bombie. Chwile pospalem, a jak sie obudzilem to ogladnalem Czerwonego Smoka i znowu poszedlem spac.
W niedziele rano ruszylem jak zwykle na 12:00 na Budziszynska pograc w pileczke. Tym razem frekwencja nie dopisala, bylem tylko ja, Misiu, Fredek i Mysza z synem. Pogralismy w pieciu, znowu zdrowo pobiegalismy, wypilem 3 piwka, ale u mnie niczym dobrym sie to nie skonczylo, bo nabawilem sie kontuzji:( Chcialem wyprzedzic Misia, ktory stal na bramce, ale nie zdazylem i stuknalem czubkiem duzego palca u nogi w Misiowa noge. Kurwa, juz wczoraj bolalo, ale myslalem ze poboli i przestanie. Po meczu pojechalem z babami na dzialke do tesciow, byla jeszcze moja mama, zrobilismy spotkanie z okazji Dnia Mamci. Ogladnalem Kubice (Robert pokazal klase, zajal drugie miejsce w GP Monaco:), zjadlem najpierw obiad, pozniej jeszcze grilla, wjebalem 2 kielbasy i 3 kaszanki, do tej pory nie wiem gdzie to we mnie wlazlo. Do tego jeszcze na dzialce spozylem 4 piwka i pojechalismy pod wieczor do domku. A w domu jak zwykle w niedzielny wieczor ogladnalem Pitbulla i poszedlem spac.
A dzis mialem pojechac po pracy pograc z Guma w tenisa, nawet mielismy juz zarezerwowane korty. Ale jak rano spojrzalem na stuknietego palca to az sie wystraszylem. Przybral jakis fioletowy kolor i zaczal jeszcze bardziej napierdalac. Zadzwonilem do Jacusia i na korty, odwolalem granie, ciekawe ile jeszcze bedzie bolec:( Po pracy na szybkiego spozylem jeszcze z Golym po piwku w 3 Koronach i pojechalem do domu. A po poludniu zrobilem sobie w ciszy i spokoju zalegla prasowke (przez te pijanstwo to nawet nie ma kiedy poczytac na biezaco gazetek), a wieczorem wlasnie siedze i pisze te slowa, a przy okazji ogladam towarzyski mecz naszej reprezentacji w pilke nozna z Macedonia. I to tyle, pewnie sie juz dzisiaj nic nie wydarzy. Jak widac tydzien uplynal glownie pod wplywem alkoholu, na ten tydzien mam plan sie ograniczyc, ale czesto te moje misterne plany biora w leb...
wtorek, 20 maja 2008
Podsumowanie dnia - 19 maj (poniedzialek)
W poniedzialek jak to w poniedzialek nie wydarzylo sie zbyt wiele. Rano poszedlem pod szkole odprowadzic Asie, bo wyjezdzala z klasa na 3 dni w Bory Tucholskie. Pozniej polecialem do pracy, a po pracy prosto do domu. Pozniej od razu pojechalem z babami na Sloneczne, odwiedzony McDonald (raz na rok sie mozna wybrac:), pozniej do sklepu, kupilem sobie 2 pary fajnych portek na lato, a pozniej do domu. Troche odpoczalem, a na 20:00 ruszylismy ze Studentem pograc w tenisa. Fajny osrodek u nas na prawobrzezu, Szczecinskie Centrum Tenisowe sie nazywa, korty z nawierzchnia "Reabound Ace", ktora stosuja na "Australian Open", po prostu rewelka. Fakt, ze drozej niz normalnie, bo 30 zika za godzine, zamiast 10 - 15 zl jak wszedzie, ale za to blisko i ladnie. Pogralismy godzinke, wygralem 6:3, 6:0:) Pierwszy raz ze Studentem gralem, bylem ciekawy jak wypadne na jego tle, nie bylo najgorzej;) W czasie meczu spozylem 1 piwko, a po meczu prosto do domu, regenerujaca kapiel i spac...
poniedziałek, 19 maja 2008
Podsumowanie dnia - 15 maj (czwartek) - 18 maj (niedziela)
W czwartek po pracy male spotkanko z Golym i Mysza w 3K, wypilem 2 piwka i polecialem do domu. Pozniej z Asia ruszylismy na rowerki. Najpierw pojechalismy na Szmaragdowe, pozniej zrobilismy duze kolko i przez Sloneczne wrocilismy do domu. A w domu to juz do wieczora odpoczynek.
W piatek dzialo sie sporo. Po pracy pojechalem pograc z tatkiem w tenisa. Najpierw rozgrzeweczka, pozniej zanim sie nie obejrzalem przegrywalem juz 0:3. Oj, pomyslalem sobie, trzeba zaczac dzialac, bo tatko w formie i na stojaco nie wygram. Wzialem duzego lyka browara, podkrecilem tempo i wygralem 6:4. Ale co sie nabiegalem to moje:) Zdazylismy zagrac tylko jednego seta, minela godzinka, wypilem piwko i polecialem szybko do domu. Trzeba sie bylo spieszyc, bo na 19:00 szlismy do Opery. Beny zalatwil bilety to mus bylo ruszyc:) Pojechalem tam z dusza na ramieniu, bo myslalem, ze sie bede nudzic jak smok. Ale sie mile rozczarowalem:) Ogladnelismy operetke pt. "Ksiezniczka Czardasza", rewelka:) I mozna sie bylo posmiac, i poogladac fajne kozy na scenie;) Kurde, juz od poczatku mi sie spodobalo, laski zaczely tanczyc jakies kankany, pokazaly zgrabne tylki, zyc nie umierac:) A Beny to juz w ogole pokazal klase, nie wiedzialem, ze az taki debesciak z niego. W przerwie miedzy aktami zaprosil nas do garderoby, pierdolnelismy sobie po piwku. Okazalo sie, ze przed spektaklem jebnal sobie juz 2 setki + 1 piwko, dlatego tak dobrze mu szlo:) Pozniej poszlismy jeszcze zerknac do garderoby jego Gosi i innych lasek, na scenie wygladaly rewelacyjnie, z bliska jeszcze lepiej:) A po przedstawieniu poszlismy jeszcze wspolnie (ja, Iwka, Beny, Gosia i znajoma parka Benego) do knajpy na Zamku "Na Kuncu Korytarza", wypilem chyba jeszcze z 5 piwek i pojechalismy do domu.
W sobote jechalismy na 16:00 do tesciowej na imieniny, a do tej godziny, az bylem zly na siebie, nic nie zrobilem, jak taki leniwy troll. U tesciowej jak zwykle, czlowiek sie najadl, popil wodzi, dobrze ze przyszedl Szwagier to bylo z kim pogadac i sie napic. Tempo narzucil dobre, chociaz mowil, ze i tak wolno, po portowcy pija 5 razy szybciej:) A wieczorem w domu ogladnalem sobie z dziewczynami zalegly odcinek Zagubionych i poszedlem spac.
W niedziele rano sie szybko wyszykowalem bo na 12:00 trzeba bylo pojechac na Budziszynska na mecz. Zebrala sie troche wieksza ekipa niz ostatnio, oprocz mnie byl jeszcze Mis, Guma, Krzys, Peszek, Kon i Mysza z synem. Zagralismy sobie po czterech, na cale boisko, ja pierdole, biegania bylo tyle, ze zrobilismy sobie 2 przerwy zamiast jednej:) W sumie wypilem 4 piwka +1P i pojechalem do domu. Wieczorem wpadl jeszcze na godzinke Grzybek, wypilismy po piwku i Grzybo polecial odebrac auto od mechaniora. Ja sobie ogladnalem Pitbulla, a po filmie chcialem sie polozyc, a tu dzwoni telefon. Patrze, dzwoni Grzybo i placze prawie w sluchawke, zebym podszedl z nim do tego mechaniora, bo byl u niego raz, pozniej musial podejsc po cos do domu i idzie do niego znowu, a boi sie samemu, bo mechanior ma warsztat na takim zadupiu, ze ciemno jak chuj i boi sie ze go napadna:) No to wzialem psa i poszedlem, bo jakby go napadli to bym mial pozniej wyrzuty sumienia. Cala akcja trwala niecale 40 minut, przyszedlem do domu i ruszylem spac.
W piatek dzialo sie sporo. Po pracy pojechalem pograc z tatkiem w tenisa. Najpierw rozgrzeweczka, pozniej zanim sie nie obejrzalem przegrywalem juz 0:3. Oj, pomyslalem sobie, trzeba zaczac dzialac, bo tatko w formie i na stojaco nie wygram. Wzialem duzego lyka browara, podkrecilem tempo i wygralem 6:4. Ale co sie nabiegalem to moje:) Zdazylismy zagrac tylko jednego seta, minela godzinka, wypilem piwko i polecialem szybko do domu. Trzeba sie bylo spieszyc, bo na 19:00 szlismy do Opery. Beny zalatwil bilety to mus bylo ruszyc:) Pojechalem tam z dusza na ramieniu, bo myslalem, ze sie bede nudzic jak smok. Ale sie mile rozczarowalem:) Ogladnelismy operetke pt. "Ksiezniczka Czardasza", rewelka:) I mozna sie bylo posmiac, i poogladac fajne kozy na scenie;) Kurde, juz od poczatku mi sie spodobalo, laski zaczely tanczyc jakies kankany, pokazaly zgrabne tylki, zyc nie umierac:) A Beny to juz w ogole pokazal klase, nie wiedzialem, ze az taki debesciak z niego. W przerwie miedzy aktami zaprosil nas do garderoby, pierdolnelismy sobie po piwku. Okazalo sie, ze przed spektaklem jebnal sobie juz 2 setki + 1 piwko, dlatego tak dobrze mu szlo:) Pozniej poszlismy jeszcze zerknac do garderoby jego Gosi i innych lasek, na scenie wygladaly rewelacyjnie, z bliska jeszcze lepiej:) A po przedstawieniu poszlismy jeszcze wspolnie (ja, Iwka, Beny, Gosia i znajoma parka Benego) do knajpy na Zamku "Na Kuncu Korytarza", wypilem chyba jeszcze z 5 piwek i pojechalismy do domu.
W sobote jechalismy na 16:00 do tesciowej na imieniny, a do tej godziny, az bylem zly na siebie, nic nie zrobilem, jak taki leniwy troll. U tesciowej jak zwykle, czlowiek sie najadl, popil wodzi, dobrze ze przyszedl Szwagier to bylo z kim pogadac i sie napic. Tempo narzucil dobre, chociaz mowil, ze i tak wolno, po portowcy pija 5 razy szybciej:) A wieczorem w domu ogladnalem sobie z dziewczynami zalegly odcinek Zagubionych i poszedlem spac.
W niedziele rano sie szybko wyszykowalem bo na 12:00 trzeba bylo pojechac na Budziszynska na mecz. Zebrala sie troche wieksza ekipa niz ostatnio, oprocz mnie byl jeszcze Mis, Guma, Krzys, Peszek, Kon i Mysza z synem. Zagralismy sobie po czterech, na cale boisko, ja pierdole, biegania bylo tyle, ze zrobilismy sobie 2 przerwy zamiast jednej:) W sumie wypilem 4 piwka +1P i pojechalem do domu. Wieczorem wpadl jeszcze na godzinke Grzybek, wypilismy po piwku i Grzybo polecial odebrac auto od mechaniora. Ja sobie ogladnalem Pitbulla, a po filmie chcialem sie polozyc, a tu dzwoni telefon. Patrze, dzwoni Grzybo i placze prawie w sluchawke, zebym podszedl z nim do tego mechaniora, bo byl u niego raz, pozniej musial podejsc po cos do domu i idzie do niego znowu, a boi sie samemu, bo mechanior ma warsztat na takim zadupiu, ze ciemno jak chuj i boi sie ze go napadna:) No to wzialem psa i poszedlem, bo jakby go napadli to bym mial pozniej wyrzuty sumienia. Cala akcja trwala niecale 40 minut, przyszedlem do domu i ruszylem spac.
czwartek, 15 maja 2008
Podsumowanie dnia - 14 maj (sroda)
Po pracy polecialem na szybkiego do domu, bo sie ustawilem z Grzybkiem na mega akcje. Najpierw podjechalismy na Sloneczne, bo Grzybek mial odebrac kupiony materac ze sklepu. Na Slonecznym spozylem browarka bo sloneczko nakurwialo i trzeba bylo sie ciutke ochlodzic. Pozniej z tym materacem podjechalismy do Grzyba, a z kolei wzielismy od niego stare lozko zeby przewiesc je na dzialke. Pojechalismy na nasze nowe wlosci z pewnym takim niepokojem, czy po piatkowej akcji wszystko jest na miejscu, czy biedni nie wlezli i znowu czegos nie ukradli. A tu sie okazalo, ze wszystko wyglada jak najbardziej elegancko...oprocz jednego. Jak otworzylismy domek to wszystko sie na nas prawie wysypalo. Jak najebani opuszczalismy dzialke w piatek, to wszystko na sztuke wrzucilismy do srodka i chuj. A teraz przydaloby sie to wszystko posprzatac. No to zostawilismy lozko, podjechalismy do mnie po Sylke zeby zawiesc ja do Dabia na tance, a w drodze powrotnej podjechalismy do sklepu i kupilismy 2 siatki browara. Pojechalismy do mnie do garazu, wypilismy pod garazem po jednym piwku, ja poszedlem do domu cos zjesc, a Grzybek pojechal odstawic do domu auto. Za pare minut z powrotem na dol i juz na rowerach na dzialke. Na dzialce porobilismy ladne porzadki, spozylem nastepne 2 piwka + 1P, a pozniej pojechalismy do mnie. Jednym okiem poogladalem final Pucharu UEFA, pozniej baby przelaczyly na "You Can Dance", wypilem nastepne 4 piwka, a pozniej z psem kawalek odprowadzilem Grzyba pijac po drodze nastepne piwko +1P. A pozniej co? Nic, dobrze zasluzony sen:)
środa, 14 maja 2008
Podsumowanie dnia - 13 maj (wtorek)
Dzien bardzo, ale to bardzo spokojny. Po pracy polecialem na szybkiego do Golego, spozylismy po piwku, chwile pogadalismy i polecialem do domu. A w domu pelen relaks. Sciagnalem sobie niedzielny odcinek Pitbulla, poogladalem, jak zwykle wyjeb na maksa:) Pozniej pozerkalem na final Pucharu Polski, Legia - Wisla. Ja pierdole, poziom tak zenujacy, ze plakac sie chcialo, czlowiek sie naoglada Ligi Angielskiej to pozniej jak mam ogladac te nasze krajowe meczarnie to jakbym ogladal dwie rozne dyscypliny sportowe:( Pozniej troche posiedzialem przy kompie, wieczorem ogladnalem Wojewodzkiego i poszedlem spac. Odpoczynek pelna geba:)
Irena Sendlerowa nie zyje...
W wieku 98 lat zmarla Irena Sendlerowa, kobieta ktora podczas II wojny swiatowej uratowala przed smiercia 2,5 tys. dzieci.Nigdy nie zrozumiem, czym bardziej sie wyroznili tacy odbiorcy Nagrody Nobla jak Al Gore, Jimmy Carter, Kofi Annan, Jaser Arafat (sic!), ze przytocze tylko nielicznych "zasluzonych", niz Pani Sendlerowa, ktora jest symbolem najlepszych ludzkich cech, ktora cale zycie stawiala dobro innych nad swoim, ktora poswiecila swoje zycie dla ratowania innych...
Kurwa, jaki ten swiat popierdolony...
http://wyborcza.pl/1,75248,5202676,Irena_Sendlerowa_odeszla___.html
wtorek, 13 maja 2008
Przedprzedwczoraj ogladniete...
Człowiek z blizną (Scarface) (1983) - TVP1reżyseria Brian De Palma, wyst. m.in. : Al Pacino, Michelle Pfeiffer, Robert Loggia, Mary Elizabeth Mastrantonio.
Klasyka. Jak tu sie przyczepic do czegokolwiek, skoro rezyseruje De Palma, scenariusz napisal Oliver Stone, muzyka Giorgio Morodera, a w glownych rolach Al Pacino (chyba zyciowa rola) i Michelle Pfeiffer. Kurwa, jak ona slicznie wyglada, i wtedy (miala 25 lat) i teraz. Jak sobie pomysle, ze rowne 2 tygodnie temu pani obchodzila 50-te urodziny to sobie mysle, ze niektorym to chyba jakos inaczej czas leci:) A sam film? Gangsterka na najwyzszym poziomie, mega realistyczna, bez zbytniego ubarwiania, rewelacja:)
http://www.filmweb.pl/f4833/Cz%C5%82owiek+z+blizn%C4%85,(1983)
Przedprzedwczoraj ogladniete...
Indiana Jones i Świątynia Zagłady (Indiana Jones and the Temple of Doom) (1984) - TVP1reżyseria Steven Spielberg, wyst. m.in. : Harrison Ford, Kate Capshaw.
Najlepsza czesc z calej trylogii. Kapitalny humor, swietna akcja, Harrison w rewelacyjnej formie, a krysztalek w tym wszystkim to rola Kate Capshaw. Caly czas piszczala, krzyczala, zestresowana cala akcja, ciagle ja atakowaly jakies weze, robale a ta non-stop darla pipe, co za baba:)
http://www.filmweb.pl/f1214/Indiana+Jones+i+%C5%9Awi%C4%85tynia+Zag%C5%82ady,(1984)
Manchester United mistrzem Anglii!!!
Glory Glory Man United As the Reds Go Marching On! On! On!Tralalala, tralalala ! Tup tup tup !!! Normalnie spiewam i tancze:)))
Oj, ciezki to byl sezon, sytuacja zmieniala sie jak w kalejdoskopie. Najpierw liderem byl Arsenal, a my gonilismy. Pozniej my bylismy liderem, a Chelsea nas gonila. Najwazniejsze ze po niedzielnej wygranej z Wigan 2:0 to MU jest mistrzem, juz po raz 17!!! I jeszcze tylko za tydzien, 21 maja, wygrac w finale Ligi Mistrzow z Chelsea i bedzie po prostu przecudownie:)))
http://sport.onet.pl/74327.1,1248702,1746670,,manchester_united_mistrzem_anglii,wiadomosc.html
Podsumowanie dnia - 9 maj (piatek) - 12 maj (poniedzialek)
Weekend uplynal na jednym wielkim pijanstwie. Dochodze powoli do siebie, ale jest ciezko, nie ma moje lata takie trzydniowki:(
W piatek mielismy przeprowadzic akcje "dzialka". A tu nagle dzwoni z samego rana Szwagier, ze znowu przekladamy akcje. Rece mi opadly, pytam dlaczego (pytam spokojnie, ale cisnienie podniesione juz na maksa). Szwagier mowi, ze mial wypadek. Na szczescie okazalo sie ze Szwagrowi nic sie nie stalo, gosciu w niego po prostu wjechal, caly blotnik rozjebany. No to uzylem argumentow typu: "co bedziesz siedzial w domu i sie zamartwial, jak mozemy wypic 2 literki wodki na dzialce (bo tyle juz stalo przygotowane:) i popracowac na sloneczku". Tak jak myslalem, przemowilo to do wyobrazni Szwagrowej, powiedzial OK, i ze bedzie u mnie okolo 14:30. Przyjechal z Wika, podeszlismy jeszcze do 3 Koron, bo pozyczalem stamtad kosiarke spalinowa zeby sciac na dzialce trawe. Chlopaki zademonstrowali jak kosiarka dziala, amerykanska maszyna, tylko ze w kurwe duza i byly problemy zeby ja wsadzic do bagaznika. Przy okazji sie kurewsko oparzylem, bo troche pochodzila, rozgrzala sie, niechcaco dotknalem gola reka i rana od razu jak chuj, do tej pory boli:( Ale nie bylo sie co mazac, bo trzeba bylo szybko jechac, po drodze odebrac Zbynia z reszta niezbednych narzedzi, jeszcze zrobic ostatnie zakupy i ruszylismy na dzialke. Dojechaly jeszcze pozniej wszystkie moje baby i mozna bylo zaczac akcje. Oj kurwa, dzialo sie:) Wjebalismy w chuj kielbasy z grilla, wypilismy 1,5 l wodki, ja jeszcze 2 piwka +1P. Dzialka ladnie zabezpieczona, trawa skoszona (tak mi sie to koszenie spodobalo ze najebany latalem z ta kosiarka po dzialce i nikomu nie chcialem dac:), dziewczyny sie pobawily, wszyscy zadowoleni. Na sam koniec, kolo 21:30 przyjechal Grzybek, zapakowal nas najebanych do auta, w bagaznik wsadzilismy kosiarke zeby zostawic ja u mnie w garazu i pojechalismy. Szwagier spal u nas, to jak przyszlismy siedlismy jeszcze do tej wodki ktora zostala, cos tam sie napilismy, spozylem jeszcze jedno piwko + 1P i oczywiscie odplynalem.
W sobote rano wstalem, polecialem szybko po pieczywko, bo o 9:15 umowilem sie przy garazu z Grzybkiem zeby zawiesc kosiarke z powrotem do 3 Koron. Myslalem ze to bedzie szybka akcja, kurwa, jakzem sie mylil w tym wzgledzie:( Idziemy do garazu, patrze, kosiarka ujebana jak skurwysyn. Przeciez nie oddam takiej ujebanej pomyslalem, trzeba ja bylo doprowadzic do porzadku. Podczas czyszczenia okazalo sie ze nie ma jednego kolka. Ja pierdole, masakra. Przeciez to kolko moglo byc wszedzie. Jak wracalismy wieczorem z dzialki to Szwagier urzadzil sobie rajd ta kosiarka, najebany jechal nia przez cala alejke, bo sobie wymyslil, ze jak ma byc ladnie to alejke tez skosi. Zapierdalal nia w ta i z powrotem, my oczywiscie mielismy frajde bo wygladal straszliwie:) Nie pozostalo nic innego jak wsadzic kosiarke do bagaznika i pojechac na dzialke szukac kolka. Przeszukalismy caly parking, bo myslelismy ze moze kolko spadlo podczas wsadzania kosiary do auta. Oczywiscie nie znalezlismy. Pozniej krok po kroku przeszukalem cala alejke, w kurwe dluga, sporo to potrwalo, kolka dalej nie ma. No to przez plot wskoczylem na dzialke (bo oczywiscie kurwa nie mielismy przy sobie kluczy), szukam, patrze, jest, lezy!:) Ryj mi sie ucieszyl, ide z tym kolkiem na parking do samochodu, chcemy zreperowac maszyne, okazalo sie ze razem z kolkiem zaginela srubka i podkladka niezbedne do tego, zeby to kolko przykrecic. Ja pierdole, tego bylo juz za wiele. Wkurwiony, zgrzany (bo slonce od rana napierdalalo, pewnie bylo ze 30 stopni i ani grama cienia), na kacu, bez browara, ujebany juz niezle od tej kosiarki, myslalem ze ja wrzuce do pobliskiego kanalu. Co bylo robic, poszedlem szukac tej jebanej srubki tam gdzie znalazlem to kolko. Znowu przejsc przez cala alejke, znowu przez plot i na kolanach szukac srubki o srednicy ok 1 cm:( Ja pierdole, przyslowiowa "igla w stogu siana". Ale w mysl zasady, ze cuda czasami sie zdarzaja znalazlem kurwine razem z ta podkladka, lezaly sobie na ziemi:) Do tej pory sie zastanawiam jak Szwagier mogl przejechac na 3 kolkach przez cala alejke. Ale tak mysle, przypominajac sobie ta jego zacieta mine, ze nawet jakby w ogole nie bylo kolek to chyba tez dalby rade:) Chcielismy przykrecic ta srubke, ale okazalo sie bez klucza nie ma szans. Oczywiscie Grzybek w samochodzie nie mial zadnych kluczy, bo wyciagnal caly komplet pare dni wczesniej zeby zrobic miejsce na przewoz wszystkiego na dzialke. Myslalem ze zaczne wyc na tym parkingu. Zadzwonilem do Szwagra, okazalo sie, ze jest w robocie i jak podjedziemy na parking przed jego praca to nam to zamontuje. Zapakowalismy trupa do bagaznika i pojechalismy. Na parkingu szybka akcja i dalej do 3K. Po drodze kupilem sobie browarka, wzialem poteznego lyka, od razu zrobilo sie lepiej:) Odstawilismy kosiare i pojechalismy z powrotem do Zdrojow. Tam sie okazalo, ze Iwka z dziewczynami w miedzyczasie pojechala juz do miasta, a ja nie mam przy sobie klucza. Kurwa, pomyslalem sobie, ciekawe co sie dzis jeszcze wydarzy. Nie pozostalo nic innego jak pojsc do Grzybka, troche sie umyc i ogarnac. Na 13:00 umowilem sie z babami na Walach, bo byl jakis festyn majowkowy i Sylka miala wystepy ze swoim zespolem tanecznym. A ze u Grzybka bylismy przed 11:00 to trzeba bylo sobie zorganizowac czas. Wypilismy u niego po piwku i poszlismy usiasc w pijalce na ryneczku w Zdrojach. Jak zwykle, przy stolikach sama miejscowa "elita", ale znalezlismy ladny stoliczek na swiezym powietrzu, na samym koncu ogrodka, tak wiec mozna bylo posiedziec i spokojnie pogadac. Spozylismy jeszcze po 2 piwka i pojechalem na Waly. Na Walach zostawilismy Sylke na zbiorce pod scena i poszlismy usiasc na Ładodze na gornym pokladzie, bo scena byla dokladnie na przeciwko statku, tak wiec mielismy elegancki punkt widokowy. Na Ładodze spozylem nastepne piwko (to juz 5 tego dnia), ogladnelismy wystepy i poszlismy do Escapady na Starowce na obiad. Zjedlismy obiadek, spozylem nastepnego browarka i pojechalismy do domu. Mielismy jeszcze podjechac na Sloneczne do sklepu zerknac czy nie bedzie dla mnie jakichs spodni na lato, ale po drodze wyniknela "drobna sprzeczka" z malzonka na temat tego, czy jestem pijany czy nie. Czulem sie w formie, Iwka uwazala inaczej, tak wiec jak wysiedlismy na Slonecznym to powiedzialem grzecznie "sajonara" i poszedlem na piechotke do domu. Po drodze wstapilem jeszcze do sklepu po nastepne piwko i wracajac spokojnie do domu spacerkiem wypilem je ze smakiem po drodze:) Tak wiec licznik zamknal sie na 7 sztukach (o ile czegos nie przeoczylem:), przyszedlem do domu i oczywiscie polozylem sie zeby odsapnac i troche dojsc do siebie. Wstalem wieczorkiem, akurat zaczynal sie w TV film, to sobie ogladnalem, pozniej od razu drugi i poszedlem spac po jakze wyczerpujacym dniu.
W niedziele rano wstalem, ogarnalem sie i na 12:00 pojechalem na Budziszynska pograc z chlopakami w pileczke:) Mysza ustawial to granie juz od kilku tygodni, ale jakos nikomu wczesniej nie pasowalo, tak wiec dopiero w ten weekend rozpoczelismy pilkarski sezon. Mialo byc troche ludzi, ale jak zwykle okazalo sie to same leniwe trole. Przyszedlem tylko ja, Misiu, Krzys, Mysza i Myszowy syn. Jakos sobie dalismy rade, pobiegalismy kilkadziesiat minut, i zeby nie przesadzic, skonczylismy ok. 13:30. W tzw. miedzyczasie wypilem na prazacym sloncu 2 piwka +1P, tak wiec na nowo zaczelo sie robic dobrze. Pozniej poszedlem z Misiem do mamy (akurat jej w domu nie bylo) wziasc szybka kapiel, odswiezyc sie, poogladac Kubice, bo o 14:00 zaczal sie wyscig F1, doszedl jeszcze Dzordz i Mysza, spozylem jeszcze 2 piwka +1P i pojechalismy do Francuza ogladnac ostatnia kolejke Ligi Angielskiej decydujacej o tytule mistrzowskim:) Manchester gral na wyjezdzie z Wigan, a Chelsea u siebie z Boltonem. Wszystko potoczylo sie przepieknie, MU zostalo mistrzem!!!!:))) Oczywiscie wypilem dzbanek piwa + 1P po meczu Misiu zawiozl mnie do domu bo juz bylem "letko" zamroczony:) W domu od razu sen, nawet nie ogladnalem Pitbulla:( Przebudzilem sie wieczorem, przebralem sie i poszedlem dalej spac.
W poniedzialek rano jak sobie wszystko poprzypominalem z calego weekendu to uznalem, ze jestem debil i mus zrobic sobie jakis odpoczynek. Tak wiec poniedzialek minal bardzo spokojnie, spotkalem sie tylko z Golym, zapodal mi karnety na turniej tenisowy rozgrywany w tym tygodniu w Szczecinie, wypilismy po piwku i pojechalem do domu. A w domu, zeby w koncu zrobic cos pozytecznego to sie wzialem za porzadki. Popracowalem, od razu poczulem sie lepiej (w mysl staropolskiej zasady: najlepsza na kaca jest praca:) Wieczorkiem wypilem sobie jedno piwko (z sokiem!!!, na jakas chwile potrzebuje malej odmiany;) i juz w lozeczku ogladnalem pierwszy odcinek serialu pt. Dexter. Sciagnalem na probe, bo slyszalem sporo dobrego, i co sie okazalo? Kurwa, rewelka!:) Glowny bohater to pracownik policji, specjalista od analizy sladow krwi, a wieczorami koles przeistacza sie w seryjnego morderce, ale zabija tylko tych, ktorzy sobie na to zasluzyli, np. innych seryjnych mordercow. Thriller, komedia, obyczajowka w jednym, cos pieknego:)
W piatek mielismy przeprowadzic akcje "dzialka". A tu nagle dzwoni z samego rana Szwagier, ze znowu przekladamy akcje. Rece mi opadly, pytam dlaczego (pytam spokojnie, ale cisnienie podniesione juz na maksa). Szwagier mowi, ze mial wypadek. Na szczescie okazalo sie ze Szwagrowi nic sie nie stalo, gosciu w niego po prostu wjechal, caly blotnik rozjebany. No to uzylem argumentow typu: "co bedziesz siedzial w domu i sie zamartwial, jak mozemy wypic 2 literki wodki na dzialce (bo tyle juz stalo przygotowane:) i popracowac na sloneczku". Tak jak myslalem, przemowilo to do wyobrazni Szwagrowej, powiedzial OK, i ze bedzie u mnie okolo 14:30. Przyjechal z Wika, podeszlismy jeszcze do 3 Koron, bo pozyczalem stamtad kosiarke spalinowa zeby sciac na dzialce trawe. Chlopaki zademonstrowali jak kosiarka dziala, amerykanska maszyna, tylko ze w kurwe duza i byly problemy zeby ja wsadzic do bagaznika. Przy okazji sie kurewsko oparzylem, bo troche pochodzila, rozgrzala sie, niechcaco dotknalem gola reka i rana od razu jak chuj, do tej pory boli:( Ale nie bylo sie co mazac, bo trzeba bylo szybko jechac, po drodze odebrac Zbynia z reszta niezbednych narzedzi, jeszcze zrobic ostatnie zakupy i ruszylismy na dzialke. Dojechaly jeszcze pozniej wszystkie moje baby i mozna bylo zaczac akcje. Oj kurwa, dzialo sie:) Wjebalismy w chuj kielbasy z grilla, wypilismy 1,5 l wodki, ja jeszcze 2 piwka +1P. Dzialka ladnie zabezpieczona, trawa skoszona (tak mi sie to koszenie spodobalo ze najebany latalem z ta kosiarka po dzialce i nikomu nie chcialem dac:), dziewczyny sie pobawily, wszyscy zadowoleni. Na sam koniec, kolo 21:30 przyjechal Grzybek, zapakowal nas najebanych do auta, w bagaznik wsadzilismy kosiarke zeby zostawic ja u mnie w garazu i pojechalismy. Szwagier spal u nas, to jak przyszlismy siedlismy jeszcze do tej wodki ktora zostala, cos tam sie napilismy, spozylem jeszcze jedno piwko + 1P i oczywiscie odplynalem.
W sobote rano wstalem, polecialem szybko po pieczywko, bo o 9:15 umowilem sie przy garazu z Grzybkiem zeby zawiesc kosiarke z powrotem do 3 Koron. Myslalem ze to bedzie szybka akcja, kurwa, jakzem sie mylil w tym wzgledzie:( Idziemy do garazu, patrze, kosiarka ujebana jak skurwysyn. Przeciez nie oddam takiej ujebanej pomyslalem, trzeba ja bylo doprowadzic do porzadku. Podczas czyszczenia okazalo sie ze nie ma jednego kolka. Ja pierdole, masakra. Przeciez to kolko moglo byc wszedzie. Jak wracalismy wieczorem z dzialki to Szwagier urzadzil sobie rajd ta kosiarka, najebany jechal nia przez cala alejke, bo sobie wymyslil, ze jak ma byc ladnie to alejke tez skosi. Zapierdalal nia w ta i z powrotem, my oczywiscie mielismy frajde bo wygladal straszliwie:) Nie pozostalo nic innego jak wsadzic kosiarke do bagaznika i pojechac na dzialke szukac kolka. Przeszukalismy caly parking, bo myslelismy ze moze kolko spadlo podczas wsadzania kosiary do auta. Oczywiscie nie znalezlismy. Pozniej krok po kroku przeszukalem cala alejke, w kurwe dluga, sporo to potrwalo, kolka dalej nie ma. No to przez plot wskoczylem na dzialke (bo oczywiscie kurwa nie mielismy przy sobie kluczy), szukam, patrze, jest, lezy!:) Ryj mi sie ucieszyl, ide z tym kolkiem na parking do samochodu, chcemy zreperowac maszyne, okazalo sie ze razem z kolkiem zaginela srubka i podkladka niezbedne do tego, zeby to kolko przykrecic. Ja pierdole, tego bylo juz za wiele. Wkurwiony, zgrzany (bo slonce od rana napierdalalo, pewnie bylo ze 30 stopni i ani grama cienia), na kacu, bez browara, ujebany juz niezle od tej kosiarki, myslalem ze ja wrzuce do pobliskiego kanalu. Co bylo robic, poszedlem szukac tej jebanej srubki tam gdzie znalazlem to kolko. Znowu przejsc przez cala alejke, znowu przez plot i na kolanach szukac srubki o srednicy ok 1 cm:( Ja pierdole, przyslowiowa "igla w stogu siana". Ale w mysl zasady, ze cuda czasami sie zdarzaja znalazlem kurwine razem z ta podkladka, lezaly sobie na ziemi:) Do tej pory sie zastanawiam jak Szwagier mogl przejechac na 3 kolkach przez cala alejke. Ale tak mysle, przypominajac sobie ta jego zacieta mine, ze nawet jakby w ogole nie bylo kolek to chyba tez dalby rade:) Chcielismy przykrecic ta srubke, ale okazalo sie bez klucza nie ma szans. Oczywiscie Grzybek w samochodzie nie mial zadnych kluczy, bo wyciagnal caly komplet pare dni wczesniej zeby zrobic miejsce na przewoz wszystkiego na dzialke. Myslalem ze zaczne wyc na tym parkingu. Zadzwonilem do Szwagra, okazalo sie, ze jest w robocie i jak podjedziemy na parking przed jego praca to nam to zamontuje. Zapakowalismy trupa do bagaznika i pojechalismy. Na parkingu szybka akcja i dalej do 3K. Po drodze kupilem sobie browarka, wzialem poteznego lyka, od razu zrobilo sie lepiej:) Odstawilismy kosiare i pojechalismy z powrotem do Zdrojow. Tam sie okazalo, ze Iwka z dziewczynami w miedzyczasie pojechala juz do miasta, a ja nie mam przy sobie klucza. Kurwa, pomyslalem sobie, ciekawe co sie dzis jeszcze wydarzy. Nie pozostalo nic innego jak pojsc do Grzybka, troche sie umyc i ogarnac. Na 13:00 umowilem sie z babami na Walach, bo byl jakis festyn majowkowy i Sylka miala wystepy ze swoim zespolem tanecznym. A ze u Grzybka bylismy przed 11:00 to trzeba bylo sobie zorganizowac czas. Wypilismy u niego po piwku i poszlismy usiasc w pijalce na ryneczku w Zdrojach. Jak zwykle, przy stolikach sama miejscowa "elita", ale znalezlismy ladny stoliczek na swiezym powietrzu, na samym koncu ogrodka, tak wiec mozna bylo posiedziec i spokojnie pogadac. Spozylismy jeszcze po 2 piwka i pojechalem na Waly. Na Walach zostawilismy Sylke na zbiorce pod scena i poszlismy usiasc na Ładodze na gornym pokladzie, bo scena byla dokladnie na przeciwko statku, tak wiec mielismy elegancki punkt widokowy. Na Ładodze spozylem nastepne piwko (to juz 5 tego dnia), ogladnelismy wystepy i poszlismy do Escapady na Starowce na obiad. Zjedlismy obiadek, spozylem nastepnego browarka i pojechalismy do domu. Mielismy jeszcze podjechac na Sloneczne do sklepu zerknac czy nie bedzie dla mnie jakichs spodni na lato, ale po drodze wyniknela "drobna sprzeczka" z malzonka na temat tego, czy jestem pijany czy nie. Czulem sie w formie, Iwka uwazala inaczej, tak wiec jak wysiedlismy na Slonecznym to powiedzialem grzecznie "sajonara" i poszedlem na piechotke do domu. Po drodze wstapilem jeszcze do sklepu po nastepne piwko i wracajac spokojnie do domu spacerkiem wypilem je ze smakiem po drodze:) Tak wiec licznik zamknal sie na 7 sztukach (o ile czegos nie przeoczylem:), przyszedlem do domu i oczywiscie polozylem sie zeby odsapnac i troche dojsc do siebie. Wstalem wieczorkiem, akurat zaczynal sie w TV film, to sobie ogladnalem, pozniej od razu drugi i poszedlem spac po jakze wyczerpujacym dniu.
W niedziele rano wstalem, ogarnalem sie i na 12:00 pojechalem na Budziszynska pograc z chlopakami w pileczke:) Mysza ustawial to granie juz od kilku tygodni, ale jakos nikomu wczesniej nie pasowalo, tak wiec dopiero w ten weekend rozpoczelismy pilkarski sezon. Mialo byc troche ludzi, ale jak zwykle okazalo sie to same leniwe trole. Przyszedlem tylko ja, Misiu, Krzys, Mysza i Myszowy syn. Jakos sobie dalismy rade, pobiegalismy kilkadziesiat minut, i zeby nie przesadzic, skonczylismy ok. 13:30. W tzw. miedzyczasie wypilem na prazacym sloncu 2 piwka +1P, tak wiec na nowo zaczelo sie robic dobrze. Pozniej poszedlem z Misiem do mamy (akurat jej w domu nie bylo) wziasc szybka kapiel, odswiezyc sie, poogladac Kubice, bo o 14:00 zaczal sie wyscig F1, doszedl jeszcze Dzordz i Mysza, spozylem jeszcze 2 piwka +1P i pojechalismy do Francuza ogladnac ostatnia kolejke Ligi Angielskiej decydujacej o tytule mistrzowskim:) Manchester gral na wyjezdzie z Wigan, a Chelsea u siebie z Boltonem. Wszystko potoczylo sie przepieknie, MU zostalo mistrzem!!!!:))) Oczywiscie wypilem dzbanek piwa + 1P po meczu Misiu zawiozl mnie do domu bo juz bylem "letko" zamroczony:) W domu od razu sen, nawet nie ogladnalem Pitbulla:( Przebudzilem sie wieczorem, przebralem sie i poszedlem dalej spac.
W poniedzialek rano jak sobie wszystko poprzypominalem z calego weekendu to uznalem, ze jestem debil i mus zrobic sobie jakis odpoczynek. Tak wiec poniedzialek minal bardzo spokojnie, spotkalem sie tylko z Golym, zapodal mi karnety na turniej tenisowy rozgrywany w tym tygodniu w Szczecinie, wypilismy po piwku i pojechalem do domu. A w domu, zeby w koncu zrobic cos pozytecznego to sie wzialem za porzadki. Popracowalem, od razu poczulem sie lepiej (w mysl staropolskiej zasady: najlepsza na kaca jest praca:) Wieczorkiem wypilem sobie jedno piwko (z sokiem!!!, na jakas chwile potrzebuje malej odmiany;) i juz w lozeczku ogladnalem pierwszy odcinek serialu pt. Dexter. Sciagnalem na probe, bo slyszalem sporo dobrego, i co sie okazalo? Kurwa, rewelka!:) Glowny bohater to pracownik policji, specjalista od analizy sladow krwi, a wieczorami koles przeistacza sie w seryjnego morderce, ale zabija tylko tych, ktorzy sobie na to zasluzyli, np. innych seryjnych mordercow. Thriller, komedia, obyczajowka w jednym, cos pieknego:)
piątek, 9 maja 2008
Szczecin w pelnej krasie....
Sporo sie ostatnio mowi na lamach szczecinskiej prasy i nie tylko, co zrobic, zeby nasze piekne miasto bylo jeszcze piekniejsze. Jedna z najgorszych spraw to te wszystkie szkaradne banery, szyldy reklamowe, wiszace wszedzie bez ladu i skladu, przez ktore miasto wyglada jak rumunska wioska, a nie jak europejska metropolia, do bycia ktora Szczecin pretenduje:) A tu kurwa nastepny przyklad debilizmu. Jakis skurwiel, w reprezentacyjnym miejscu, na Aleji Fontann, wywiesil sobie mega skurwialy baner reklamowy, zreszta co bede pisac, to trzeba samemu zobaczyc, zostawie to bez komentarza, bo po co sie wkurwiac...

Podsumowanie dnia - 8 maj (czwartek)
Czwartek mial uplynac pod znakiem "akcja na dzialce", a uplynal pod znakiem "geografia". Szwagier rano dal znac, ze nie moze przyjechac na dzialke, bo sie okazalo, ze go w robocie zrobili w chuja i musi przyjsc do pracy na nocke. Trudno, przelozylismy cala akcje na piatek. Bylo mi to troche na reke, bo moglem spokojnie pomoc Sylce w geografii. Najpierw w pracy misterna robota, ze skanow cwiczen, ktore wczoraj porobilem u Grzybka trzeba bylo wymazac w Photoshopie notatki i rozwiazania, ktore juz tam byly. Pozniej to wszystko podrukowac w odpowiednim formacie, a jak juz wszystko zostalo przygotowane to po poludniu pomoc w zrobieniu tych cwiczen. Po pracy ruszylem do 3 Koron, wpadl Mysza, ktory okazalo sie, ze jest juz wolnym czlowiekiem, "rozwiodl sie" z baba. No to trzeba bylo spozyc jakies piwko, przyszedl jeszcze Goly, spotkalismy w 3K Krzysia Samociuka, czyli ekipa zrobila sie taka, ze mozna bylo niezle sie posmiac. Pogadalismy, spozylem 4 Bosmanki +1P i pojechalem do domu. W domu jak usiadlem z Sylka do tej geografii ok. 17:30 to skonczylismy w okolicach polnocy:( Oblozony ksiazkami, atlasem, wspomagajac sie netem wszystko pieknie porobilismy, tzn. ja dyktowalem a ona pisala. Wiem, ze to nie wychowawcze, ale raz na rok mozna pomoc dziecku, bez tej pomocy w zyciu by tego w jeden dzien nie zrobila. A zachowala sie jak typowy Polak, tzn. "wszystko na ostatnia chwile":) No coz, niedaleko pada jablko od jabloni...
A z plecami powolutku, pomalutku, sytuacja sie poprawia, pochodzilem wczoraj caly dzien w bandazu to spokojnie moglem funkcjonowac, choc caly czas do pelnej formy brakuje sporo:(
A z plecami powolutku, pomalutku, sytuacja sie poprawia, pochodzilem wczoraj caly dzien w bandazu to spokojnie moglem funkcjonowac, choc caly czas do pelnej formy brakuje sporo:(
czwartek, 8 maja 2008
Podsumowanie dnia - 7 maj (sroda)
Jak juz pisalem w poprzednim poscie, rano nie moglem wstac z lozka. Po dluzszej chwili jakos sie zwloklem, wyszykowalem jak zwykle dziewczyny do szkoly i pomyslalem co dalej. Do pracy nie bylo sensu isc, bo bym nie dojechal. Padlbym gdzies kurwa po drodze, pewnie nikt by nie pomogl wstac i jeszcze by okradli:) Nasmarowalem sie Naproxenem, mocno owinalem w pasie bandazem elastycznym, wypilem jakies lekarstwo i przyjalem jakas dziwna pozycje, zeby moc posiedziec przy kompie, pouaktualnialem bloga, pozniej polozylem sie wygodnie i ogladnalem film. Z racji tego, ze moje skurwiale ruchy najbardziej przypominaly wczoraj zombie, to wlaczylem sobie wlasnie filmik o tych przeuroczych stworzeniach, uznalem ze to jakos tak fajnie bedzie sie komponowalo:) Nie wiem co z tej mieszanki zadzialalo, tzn. bandaz, masc czy to lekarstwo, ale po poludniu czulem sie juz sporo lepiej. No to wyruszylem autem z Grzybkiem w trase. Najpierw do sklepu, bo Grzybo kupowal sobie lozko (po drodze spozyte jedno piwko), pozniej odebrac Aske z baletu (spozyte drugie piwko), pozniej do Lidla zrobic zakupy na czwartkowa akcje na dzialce (zabezpieczenie dzialki przed zlodziejami, polaczone z piciem wodki i grillowaniem, cala akcja pod nadzorem oczywiscie Szwagra:), a pozniej do Grzybka do domu, bo musialem poskanowac dla Sylki cwiczenia z geografii. Oczywiscie zeby lepiej szlo wypilem jeszcze 3 piwka +1P, tak wiec wrocilem do domu poznym wieczorem znieczulony, choc musze przyznac, ze w trakcie dnia pare razy jak mnie zarwalo w krzyzu, to myslalem ze sie przewroce...ale coz, nie ma sie co mazac, trzeba byc twardym, a nie mietkim;)
środa, 7 maja 2008
Dzisiaj ogladniete...
Diary of the Dead (2007) - DivXreżyseria George A. Romero.
Nastepny film o zombiakach klasyka tego gatunku:) Na poczatku srednio mi sie podobalo, jakies takie dretwe gadki, ale pozniej sie rozkrecilo. Zombiaki fajnie zrobione, niezle pomysly, akcja leci do przodu, czyli jest git. No i fajny tekst zapodal jeden z bohaterow. Na pytanie:
- Jest pan pijany, profesorze?
, gosc odpowiada:
- W istocie, jestem. Ale pijanstwo dziwnym trafem nigdy nie wplywa na moja percepcje otaczajacego mnie swiata.
Dobre, jak sie glebiej zastanowie to tez tak mam;)
http://www.filmweb.pl/f370960/Diary+of+the+Dead,(2007)
Podsumowanie dnia - 5 maj (poniedzialek) i 6 maj (wtorek)
Juz po majowce, ale pogoda nie pozwala zapomniec o odpoczynku:) W poniedzialek po pracy wypilem z Krzysiem Samocukiem piwko w 3K i pojechalem do domu. Zostawilem tylko w domu plecak, wsiadlem na rower i pojechalem na "nasza" dzialke:) Spozylem 2 piwka + 1P, pogoda rewelacyjna, pogadalem z Grzybkiem i czekalismy na sygnal od Szwagra, ktory mial przyjechac zeby ocenic co jest do zrobienia. Dzialke trzeba zabezpieczyc, bo przychodza jakies kurwa menty i wynosza rozne rzeczy. Okazalo sie, ze Szwagier bedzie dopiero kolo 20:00, no to pojechalem z powrotem do domu czekac na niego. Ledwo usiadlem a tu telefon, dzwoni Szwagier ze zaraz bedzie. Ja pierdole, znowu na rower i z powrotem na dzialke. Szwagier przyjechal ze Zbyniem, zrobili rozkminke co trzeba zrobic, wypilem nastepne 2 piwka i pojechalem do domu. I to wszystko, czyli dzien uplynal pod znakiem dzialki i rowera:)
We wtorek po pracy na szybkiego wypilem z Golym piwko w 3K i pojechalem na tenisa. Sezon tenisowy rozpoczety!:) Na 15:00 ustawilem sie z tatkiem na godzinke grania, bo nie chcialem za pierwszym razem przedobrzyc. Tatko sciagnal jeszcze Patryka, najpierw troche popukalismy dla rozgrzewki a pozniej pierwsza gierka na punkty w tym roku. Wygralem 6:0, 6:1, ale gdyby tata gral sam, a nie z Patrykiem, to walka na pewno bylaby bardziej zacieta. Juz w trakcie gry poczulem, ze gdy schylam sie po pilki cos mnie zaczyna bolec w krzyzu. Ale jak to ja, nie przejalem sie tym za bardzo. W trakcie gry spozylem jednego browarka, a po tenisie przyjechalem do domu. Szybka kapiel, podjechal Szwagier bo wlasnie wracal ze Zbyniem z prawobrzeza z jakiejs fuchy to mnie od razu zawiozl z Aska na balet do miasta. Odstawilismy Aske, a ze Szwagier mial jeszcze troche czasu to podjechalismy na Starowke i siedlismy w trojke w ogrodku. Ja ze Zbyniem wypilismy po Lechu, Szwagier cole i pojechalem do domu. Z godziny na godzine coraz bardziej zaczely napierdalac plecy, ale eskalacja nastapila wieczorem. Nie moglem sie ruszac, czulem sie jakby dysk mi wyskoczyl, albo cos podobnego. Cala noc prawie nie spalem, nie moglem lezec ani na plecach, ani na brzuchu, w koncu znalazlem jakas taka dziwna pozycje na boku, jakos troche pospalem. Rano dzisiaj sie obudzilem, nie moglem wstac z lozka. Pewnie naciagnalem jakies miesnie w krzyzu, nie znam sie na tym, ale nie jest dobrze. Nie poszedlem do pracy, no bo kurwa niedalbym rady nawet wejsc do autobusu czy tramwaju. Na chwile obecna dalej napierdala, zobaczmy jak sytuacja sie rozwinie:(
We wtorek po pracy na szybkiego wypilem z Golym piwko w 3K i pojechalem na tenisa. Sezon tenisowy rozpoczety!:) Na 15:00 ustawilem sie z tatkiem na godzinke grania, bo nie chcialem za pierwszym razem przedobrzyc. Tatko sciagnal jeszcze Patryka, najpierw troche popukalismy dla rozgrzewki a pozniej pierwsza gierka na punkty w tym roku. Wygralem 6:0, 6:1, ale gdyby tata gral sam, a nie z Patrykiem, to walka na pewno bylaby bardziej zacieta. Juz w trakcie gry poczulem, ze gdy schylam sie po pilki cos mnie zaczyna bolec w krzyzu. Ale jak to ja, nie przejalem sie tym za bardzo. W trakcie gry spozylem jednego browarka, a po tenisie przyjechalem do domu. Szybka kapiel, podjechal Szwagier bo wlasnie wracal ze Zbyniem z prawobrzeza z jakiejs fuchy to mnie od razu zawiozl z Aska na balet do miasta. Odstawilismy Aske, a ze Szwagier mial jeszcze troche czasu to podjechalismy na Starowke i siedlismy w trojke w ogrodku. Ja ze Zbyniem wypilismy po Lechu, Szwagier cole i pojechalem do domu. Z godziny na godzine coraz bardziej zaczely napierdalac plecy, ale eskalacja nastapila wieczorem. Nie moglem sie ruszac, czulem sie jakby dysk mi wyskoczyl, albo cos podobnego. Cala noc prawie nie spalem, nie moglem lezec ani na plecach, ani na brzuchu, w koncu znalazlem jakas taka dziwna pozycje na boku, jakos troche pospalem. Rano dzisiaj sie obudzilem, nie moglem wstac z lozka. Pewnie naciagnalem jakies miesnie w krzyzu, nie znam sie na tym, ale nie jest dobrze. Nie poszedlem do pracy, no bo kurwa niedalbym rady nawet wejsc do autobusu czy tramwaju. Na chwile obecna dalej napierdala, zobaczmy jak sytuacja sie rozwinie:(
Wygrana Manchesteru.
W przedostatniej kolejce Manchester wygral z West Ham 4:1, co przy jednoczesnym zwyciestwie Chelsea 2:0 z Newcastle spowodowalo, ze rozstrzygniecie przyniesie jednak ostatnia kolejka. MU gra z Wigan na wyjezdzie, Chelsea z Bolton u siebie. Cala ostatnia kolejka w niedziele o 16:00. Nawet nie mysle o zadnym innym rozwiazaniu, jak zwyciestwo MU i zdobycie, jakze zasluzonego, mistrzostwa Anglii!:)))http://sport.onet.pl/74327.1,1248702,1741705,,anglia_koncert_mu__kolejny_tytul_o_krok,wiadomosc.html
Przedprzedprzedwczoraj ogladniete...
Mucha 2 (The Fly II) (1989) - TV4reżyseria Chris Walas, wyst. m.in. : Eric Stoltz, Daphne Zuniga.
Jedna z kontynuacji, bez ktorej swietnie mozna byloby sie obyc. Nawet przez chwile nie ma tego klimatu, ktory miala pierwsza czesc (ale wiadomo, skoro nie maczal w tym paluchow Cronenberg, to czego tu oczekiwac:) Pare fajnych (tzn obrzydliwych:) momentow wynagradza dziury w scenariuszu.
http://www.filmweb.pl/f33302/Mucha+2,(1989)
Przedprzedprzedwczoraj ogladniete...
Poszukiwacze zaginionej Arki (Raiders of the Lost Ark) (1981) - TVP1reżyseria Steven Spielberg, wyst. m.in. : Harrison Ford, Karen Allen, John Rhys-Davies.
Pierwsza czesc jednej z najlepszych serii w historii kina:) Szybka akcja, fajny humor, wszystko pokazane z przymrozeniem oka i ten uroczy klimat filmow kreconych w latach 80-tych. Ogladane po raz kolejny i zawsze sie podoba:)
http://poszukiwacze.zaginionej.arki.filmweb.pl/
Podsumowanie dnia - 1 maj (czwartek) - 4 maj (niedziela)
I znowu opoznienia w pisaniu. Ale dzisiaj jest w koncu czas zeby cos napisac, a to dlatego, ze podupadlem na zdrowiu i zostalem w domu. Ale o tym pozniej. Na razie skupie sie na majowce:)
Rano w czwartek wstalem, trzeba sie bylo szybko wyszykowac bo juz o 9:00 odplywal (a moze odlatywal:) wodolot do Swinoujscia. Kurwa, kiedys jak bylem maly bombel to pare razy frunelo sie wodolotem, ale to bylo dawno. Dlatego bylem ciekawy jak to wyglada teraz. No i sie okazalo, ze wyglada...rewelacyjnie!:) Kupa miejsca na pokladzie, wygodne fotele, duzo miejsca na nogi, na pokladzie uwijaly sie dwie fajne laski z obslugi, tak wiec bylo na czym oko zawiesic:) Na samym poczatku jedna z nich podeszla i wetknela do reki jakas ulotke. Patrze, a to menu. Uuuu, pomyslalem sobie, jest dobrze. Nie namyslajac sie dlugo wzialem sobie browarka, pozniej jeszcze drugiego, tak wiec 75 minut lotu minelo bardzo szybciutko (i oczywiscie milutko:)
Pierwszy dzien pobytu w Swinoujsciu minal bardzo spokojnie. Zostawilismy w pokoju wszystkie manele i najpierw poszlismy sie przejsc. Troche pochodzilismy, pozniej poszlismy na obiadek, pozniej znowu spacerek, w miedzyczasie piwko w jakims ogrodku, a poznym popoludniem z powrotem do domku. Wieczor minal filmowo. Wzialem ze soba na majowke laptoka i zaczelismy ogladac serial pt. "Jericho". Mam go na plytkach juz chyba od 2 lat, ale nigdy nie bylo czasu zeby zaczac ogladac. W pierwszy dzien poszlo od razu pare odcinkow, na poczatku mi sie zajebiscie podobal, pozniej juz ciut mniej, ale generalnie do ogladniecia.
W piatek w planie byla wyprawa do Niemiec. Wzialem na droge 4 piwka w plecak, doszlismy do Ahlbecku, po drodze posiedzielismy na placu zabaw, chwilke na plazy, a w drodze powrotnej wstapilismy jeszcze jak zwykle do niemieckiego marketu przed granica. Standardowo, kupa slodyczy, jakies drobiazgi, ale najbardziej bylem zadowolony z zakupu piwka:) Mieli ciemnego Köstritzer'a, ktorego ni chuja sie nie kupi u nas w zadnym sklepie, jedyne miejsce gdzie mozna sie napic to Cafe Prawda, a tu prosze bardzo, jedyne 0,75€ za sztuke, rewelka:) Po wyprawie do Niemiec ruszylismy na rybke. Wjebalem mega mintaja, do tego oczywiscie fryteczki, zimne piwko, czyli standardowy nadmorski zestaw:) Pozniej jeszcze troche pokrecilismy sie po miescie i popoludniu ruszylismy do domku na zasluzony odpoczynek.
W sobote z kolei zaplanowana zostala wycieczka w kolo Swinoujscia, czyli forty i ulubione plazyczki przy ujsciu Swiny do morza:) Jak zwykle, w plecak pare butelek piwka, znalezlismy taka nowa fajna plazyczke, polezelismy tam chyba z 3 godziny, spozylem piwko +1P, sloneczko pieknie napierdalalo, po prostu rewelacja:) Pozniej poszlismy na promenade, wjebalem mega kebaba, dziewczyny pojezdzily samochodzikami, na plazy w ogrodku pod palmami spozylem browarka i ruszylismy na wieczorny odpoczynek. A wieczorem oprocz Jerycho poogladalem TV i poszedlem spac.
W niedziele rano ruszylismy na wieze w centrum Swinoujscia, ponad 200 schodow w gore, fajny widoczek na cale miasto i na port. Pozniej na plaze, chwilke pochodzilismy wzdluz morza, pozniej na plac zabaw, w miedzyczasie spozylem piwko, zrobilismy jakies zakupki zeby cos zjesc jeszcze przed wyjazdem i trzeba bylo sie do konca spakowac. Powrotnego busa mielismy o 15:20, a jeszcze trzeba bylo przeplynac promem na druga strone rzeki. Kierowca busa zaczal straszyc ze sa korki i ze bedziemy jechac z 3 godziny. No to szybko polecialem spozyc jeszcze browarka, zeby sie lepiej jechalo. A tu sie okazalo, ze gosciu pojechal jakims objazdem przez Stepnice i po 1:40 bylismy na miejscu:) Pojechalismy jeszcze do mamy po psa, a wieczorkiem tylko ogladniety Pitbull i poszedlem spac. Tak to minela majowka, odpoczalem sobie zajebiscie, pogoda dopisala, czyli weekend nad wyraz udany:)
Rano w czwartek wstalem, trzeba sie bylo szybko wyszykowac bo juz o 9:00 odplywal (a moze odlatywal:) wodolot do Swinoujscia. Kurwa, kiedys jak bylem maly bombel to pare razy frunelo sie wodolotem, ale to bylo dawno. Dlatego bylem ciekawy jak to wyglada teraz. No i sie okazalo, ze wyglada...rewelacyjnie!:) Kupa miejsca na pokladzie, wygodne fotele, duzo miejsca na nogi, na pokladzie uwijaly sie dwie fajne laski z obslugi, tak wiec bylo na czym oko zawiesic:) Na samym poczatku jedna z nich podeszla i wetknela do reki jakas ulotke. Patrze, a to menu. Uuuu, pomyslalem sobie, jest dobrze. Nie namyslajac sie dlugo wzialem sobie browarka, pozniej jeszcze drugiego, tak wiec 75 minut lotu minelo bardzo szybciutko (i oczywiscie milutko:)
Pierwszy dzien pobytu w Swinoujsciu minal bardzo spokojnie. Zostawilismy w pokoju wszystkie manele i najpierw poszlismy sie przejsc. Troche pochodzilismy, pozniej poszlismy na obiadek, pozniej znowu spacerek, w miedzyczasie piwko w jakims ogrodku, a poznym popoludniem z powrotem do domku. Wieczor minal filmowo. Wzialem ze soba na majowke laptoka i zaczelismy ogladac serial pt. "Jericho". Mam go na plytkach juz chyba od 2 lat, ale nigdy nie bylo czasu zeby zaczac ogladac. W pierwszy dzien poszlo od razu pare odcinkow, na poczatku mi sie zajebiscie podobal, pozniej juz ciut mniej, ale generalnie do ogladniecia.
W piatek w planie byla wyprawa do Niemiec. Wzialem na droge 4 piwka w plecak, doszlismy do Ahlbecku, po drodze posiedzielismy na placu zabaw, chwilke na plazy, a w drodze powrotnej wstapilismy jeszcze jak zwykle do niemieckiego marketu przed granica. Standardowo, kupa slodyczy, jakies drobiazgi, ale najbardziej bylem zadowolony z zakupu piwka:) Mieli ciemnego Köstritzer'a, ktorego ni chuja sie nie kupi u nas w zadnym sklepie, jedyne miejsce gdzie mozna sie napic to Cafe Prawda, a tu prosze bardzo, jedyne 0,75€ za sztuke, rewelka:) Po wyprawie do Niemiec ruszylismy na rybke. Wjebalem mega mintaja, do tego oczywiscie fryteczki, zimne piwko, czyli standardowy nadmorski zestaw:) Pozniej jeszcze troche pokrecilismy sie po miescie i popoludniu ruszylismy do domku na zasluzony odpoczynek.
W sobote z kolei zaplanowana zostala wycieczka w kolo Swinoujscia, czyli forty i ulubione plazyczki przy ujsciu Swiny do morza:) Jak zwykle, w plecak pare butelek piwka, znalezlismy taka nowa fajna plazyczke, polezelismy tam chyba z 3 godziny, spozylem piwko +1P, sloneczko pieknie napierdalalo, po prostu rewelacja:) Pozniej poszlismy na promenade, wjebalem mega kebaba, dziewczyny pojezdzily samochodzikami, na plazy w ogrodku pod palmami spozylem browarka i ruszylismy na wieczorny odpoczynek. A wieczorem oprocz Jerycho poogladalem TV i poszedlem spac.
W niedziele rano ruszylismy na wieze w centrum Swinoujscia, ponad 200 schodow w gore, fajny widoczek na cale miasto i na port. Pozniej na plaze, chwilke pochodzilismy wzdluz morza, pozniej na plac zabaw, w miedzyczasie spozylem piwko, zrobilismy jakies zakupki zeby cos zjesc jeszcze przed wyjazdem i trzeba bylo sie do konca spakowac. Powrotnego busa mielismy o 15:20, a jeszcze trzeba bylo przeplynac promem na druga strone rzeki. Kierowca busa zaczal straszyc ze sa korki i ze bedziemy jechac z 3 godziny. No to szybko polecialem spozyc jeszcze browarka, zeby sie lepiej jechalo. A tu sie okazalo, ze gosciu pojechal jakims objazdem przez Stepnice i po 1:40 bylismy na miejscu:) Pojechalismy jeszcze do mamy po psa, a wieczorkiem tylko ogladniety Pitbull i poszedlem spac. Tak to minela majowka, odpoczalem sobie zajebiscie, pogoda dopisala, czyli weekend nad wyraz udany:)
środa, 30 kwietnia 2008
Podsumowanie dnia - 30 kwietnia (sroda)
Dzien sie jeszcze nie skonczyl, ale pisze juz podsumowanie, bo jutro rano wyjazd na majowke i pewnie nie bedzie juz czasu zeby usiasc i cos napisac.
Rano wstalem na kacu, pic sie chcialo jak skurwysyn, patrze, a w domu z zimnych napojow tylko woda, nic wiecej:( Nienawidze pic wody na kaca, zaraz mi sie chce rzygac. Otwieram lodowke, a tam znalazl sie jakis zagubiony browar. No to se otworzylem i wypilem, co tak bedzie lezec, samo jedno:) Od razu troche lepiej sie zrobilo. Jakos sie w sobie zebralem i polecialem do roboty. A dzien zapowiadal sie wariacko. Po pracy szybko do Zdrojow, odebrac dziewczyny z cwiczen. Pozniej do domu, chwilke odsapnalem i pojechalem z Asia na Pomorzany zawiesc Gaje do babci Jadzi. Przy okazji odwiedzilem Konia, poinstalowalem mu pare programow, wypilem Bosmanka i Koniu nas odwiozl do domu. W domu zrobilem troche porzadkow i wzialem sie za pakowanie. Nie lubie zajebiscie pakowac sie przed wyjazdem, ale co bylo zrobic, mus to mus. Przy okazji ogladnalem "You Can Dance" i drugi polfinal Ligi Mistrzow, niestety jebana Chelsea pokonala Liverpool i zagra w finale z Manchesterem. Kurwa, ja chyba tego nie przezyje, gdybysmy (odpukac) przegrali, nawet o tym nie mysle:( No i mamy teraz 23:50, zaraz sie klade spac, mam nadzieje, ze jak zwykle majoweczka w Swinoujsciu bedzie very udana, zeby tylko dopisala pogoda. Nastepny wpis juz po majowce, po przyjezdzie...
Rano wstalem na kacu, pic sie chcialo jak skurwysyn, patrze, a w domu z zimnych napojow tylko woda, nic wiecej:( Nienawidze pic wody na kaca, zaraz mi sie chce rzygac. Otwieram lodowke, a tam znalazl sie jakis zagubiony browar. No to se otworzylem i wypilem, co tak bedzie lezec, samo jedno:) Od razu troche lepiej sie zrobilo. Jakos sie w sobie zebralem i polecialem do roboty. A dzien zapowiadal sie wariacko. Po pracy szybko do Zdrojow, odebrac dziewczyny z cwiczen. Pozniej do domu, chwilke odsapnalem i pojechalem z Asia na Pomorzany zawiesc Gaje do babci Jadzi. Przy okazji odwiedzilem Konia, poinstalowalem mu pare programow, wypilem Bosmanka i Koniu nas odwiozl do domu. W domu zrobilem troche porzadkow i wzialem sie za pakowanie. Nie lubie zajebiscie pakowac sie przed wyjazdem, ale co bylo zrobic, mus to mus. Przy okazji ogladnalem "You Can Dance" i drugi polfinal Ligi Mistrzow, niestety jebana Chelsea pokonala Liverpool i zagra w finale z Manchesterem. Kurwa, ja chyba tego nie przezyje, gdybysmy (odpukac) przegrali, nawet o tym nie mysle:( No i mamy teraz 23:50, zaraz sie klade spac, mam nadzieje, ze jak zwykle majoweczka w Swinoujsciu bedzie very udana, zeby tylko dopisala pogoda. Nastepny wpis juz po majowce, po przyjezdzie...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
