środa, 23 stycznia 2008

Podsumowanie dnia - 22 styczen (wtorek)

Wtorek zaczal sie nieciekawie. Nerwy od rana, dopiero po jakims czasie sytuacja sie uspokoila:) Po pracy pojechalem do domku, odpoczalem przed wieczornymi emocjami sportowymi (pilka reczna + tenis), zawiozlem Asie na balet, a pozniej juz mozna bylo spokojnie zasiasc do ogladania meczu. Zajebiscie wazne spotkanie, Polska - Norwegia, Norwegia grozna, dodatkowo do tego to gospodarz, a wiadomo ze gospodarzom nie tylko sciany pomagaja. O zesz kurwa, takich emocji nie przezywalem juz od bardzo bardzo dawna. Polacy nie strzelili 5 karnych na chyba 6 wykonywanych (sic!), podsyfy sedziowskie, w pierwszej polowie prowadzilismy juz 3 bramkami, 4 minuty przed koncem z kolei Norwegowie wyszli na 3 bramkowe prowadzenie, po drodze gralismy przez chwile z przewaga 3 zawodnikow (!), 4 czerwone kartki, normalnie mecz - masakra. Ostatnie 5 minut spedzilem na kolanach przed telewizorem, krzyczac i wyjac na przemian z radosci i z rozpaczy, dzieci najpierw sie ze mnie smialy, pozniej pozatykaly uszy i pouciekaly z pokoju, dramat. Kilkadziesiat sekund przed koncem remis 24:24, mielismy pilke, Bielecki nie trafil, pozniej dluga akcja Norwegow, rzut kilka sekund przed koncem, rowniez nie udany, do konca 3-4 sekundy, rzut (juz nie pamietam kogo) zza polowy, pilka leci pod poprzeczke, norweski bramkarz broni, gwizdek sedziego, koniec meczu. Remis, sam nie wiedzialem czy sie cieszyc czy nie, z jednej strony doprowadzilismy do remisu bedac juz na straconej pozycji, z drugiej strony gdyby nie te niewykorzystane karne, mecz bysmy mieli w kieszeni. Uzmyslowilem sobie ze juz chyba nigdy nie bede tak waznego meczu ogladac bez znieczulenia alkoholem:) Zawsze jak sie wypije kilka piwek to na wiekszym lajcie podchodzi sie do najwiekszych emocji, a wczoraj mecz ogladnalem w domu bez zadnego towarzystwa i bez nawet jednego piwka. Stad chyba te nerwy. Ostatni raz z tego co pamietam taka nerwowke na kolanach przed TV mialem jak siatkarze grali na mistrzostwach swiata z Ruskimi o wejscie do polfinalu, gdy po przegraniu dwoch pierwszych setow, wygralismy 3 nastepne i pokonalismy jebanych kacapow. Znamienne, ze wtedy tez ten mecz ogladalem na trzezwo, w kurtce i w butach, na zmiane kleczac i lezac przed TV, bo bylo rano, gdzies miedzy 9 a 10, bylem gotowy do wyjscia do pracy, ale czekalem zeby mecz sie skonczyl. Wtedy bylem sam w domu, tylko psiutka sie patrzyla na pana - debila (kurwa, ciekawe co sobie wtedy myslala:) A jeszcze wczesniej oczywiscie takie emocje byly w 1999 roku, gdy Manchester gral w finale Ligi Mistrzow z Bayernem Monachium, od chyba 4 minuty przegrywalismy 1:0 i w doliczonym czasie gry, w 91 i 93 minucie zdobylismy 2 bramki:) Tez bylo wycie, tez lezenie przed telewizorem, i tez ogladanie meczu na trzezwo (hmmm, cos w tym jest:) Wracajac do wczorajszego meczu, dlugo dochodzilem do siebie, mialem w planie nastawic budzik na 1:00 na Radwanska i polozyc sie spac, ale w zyciu bym nie zasnal (zbyt wysoki poziom adrenaliny), to sobie ogladnalem film, a po filmie zaczely sie emocje tenisowe. Tzn. mialy byc emocje, a skonczylo sie na szybkiej porazce Agnieszki 6:2 6:2. Czeszka Hantuchova robila na korcie co chciala, ale sumujac caly wystep Agi na Australian Open, zajebiscie jestem zadowolony. Cwiercfinal w takim turnieju, pelen respect!:)

Brak komentarzy: