czwartek, 10 kwietnia 2008

Podsumowanie dnia - 8 kwiecien (wtorek) i 9 kwiecien (sroda)

Oj, dlugo by opowiadac co sie wydarzylo we wtorek. A wiec zaczne od poczatku. Juz poprzedniego dnia wieczorem jak spojrzalem przez okno to doznalem szoku, bo za oknem niewiadomo kiedy zrobilo sie bialo, a snieg z deszczem caly czas jeszcze napieral. Obudzilem sie ok. 6:50 i jak zwykle rano wlaczylem TVN24. A tu takie informacje, ze od razu spac sie odechcialo. Szczecin sparaliżowany! Pol miliona ludzi pozbawionych pradu, wody i ogrzewania! Nie dziala komunikacja miejska! Nie dzialaja telefony! Apokalipsa!!! Polecialem do lazienki, sprawdzam, woda jest, kaloryfery cieple, prad jest skoro TV chodzi. No to co zrobilem? Zorganizowalem sobie w pokoju punkt obserwacyjny pod ciepla kolderka, z pilotem w reku, w TV non-stop TVN24, kurwa, jak oni lubia i potrafia podkrecic atmosfere:) Fakt, ze przez caly dzien w lewobrzeznej czesci miasta nie bylo pradu i nic nie dzialalo, ale u mnie nie liczac niedzialajacego netu wszystko sprawowalo sie jak nalezy. Okazalo sie, ze w nocy pod naporem sniegu runely jakies glowne linie wysokiego napiecia i juz w nocy od 3:00 zaczely sie problemy. W TV zapodaja wiesci, ze zebral sie sztab kryzysowy, Krzystek chce wprowadzac stan wyjatkowy, kurwa, czulem sie jak partyzant na wojnie (no, moze nie do konca, bo jednak pilot w reku mi przypominal ze chyba nikt nie bedzie do mnie strzelac;) Oczywiscie na samym poczatku podjalem decyzje, ze do roboty nie ide bo po chuj. Jechalbym pewnie komunikacja zastepcza poltorej godziny po to tylko, zeby sie dowiedziec, ze w firmie nie ma pradu, nie ma netu, nic nie ma (a moze to Kononowicz zadzialal?:) Telefon dzialal jak chcial, raz sie mozna bylo dodzwonic, pozniej przez godzine nie, smsy dochodzily czasami z opoznieniem kilkugodzinnym, ale co tam, jakos szlo przezyc. Jak mi sie znudzilo ogladanie ciagle tych samych informacji, to wlaczylem sobie film, po filmie pojechalem zawiesc dziewczyny do szpitala w Zdrojach. Od poniedzialku chodza na jakies zajecia rehabilitacyjne, zeby im sie kregoslupy poprostowaly. Siedze w tym szpitalu, czytam sobie gazetke, nagle dzwoni telefon. Patrze, dzwoni Szwagier: "Szwagier?!?! Zyjesz??? Od rana probuje sie dodzwonic do Ciebie!!! Co robisz???" - padlo pytanie. No to mu mowie, ze jest pelen luzik, ze przezylem dzien na spokojnie, ze u mnie wszystko dziala. Na to Szwagier mowi, ze u niego nic nie dziala, ze pradu dalej nie ma (a bylo okolo 16:00) i ze moze by wpadl do mnie wypic jakas litrowke, zeby nie siedziec w domu przy swieczkach:))) Co bylo robic, powiedzialem zeby wpadal i zeby wzial ze soba dekoder to od razu ogladniemy Lige Mistrzow wieczorem. Tak w ogole to mialem we wtorek ruszac do kina na koncert U2 3D na 18:00, od rana probowalem sie dodzwonic do kina i oczywiscie nikt nie odbieral telefonu. Uznalem wiec, ze seansu na pewno nie bedzie i mozna spokojnie posiedziec ze Szwagrem. Szwagier szybciutko przyjechal, ruszylismy najpierw do bankomatu (Szwagier byl pewny na 100% ze bankomat nie dziala, ale oczywiscie okazalo sie, ze nie ma to jak mieszkac w Zdrojach, dzialalo wszystko, nawet bankomat:), pozniej do Lidla kupic litrowke i inne zakupy (ludzie juz sie szykowali na wojne, woda wykupywana calymi zgrzewkami, itp:) a pozniej jeszcze na stacje benzynowa (gdzie oczywiscie kolejki, ludzie chyba z calego miasta przyjechali na prawobrzeze zatankowac, jak jebnieci brali jeszcze na zapas w kanistry, bo przeciez wprowadza stan wyjatkowy i wszystko wykupia:) i od ok 17:30 zaczelismy spozywac butle. Nastawilem sie zeby ogladnac wieczorne mecze, a tu sie okazalo ze jest muka:( Szwagra dekoder przestal dzialac. Jakis czas temu nie przedluzyl umowy i jakis miesiac temu zadzwonil do n-ki spytac sie do kiedy sprzet bedzie dzialac. Pani na infolinii powiedziala mu ze do 8 kwietnia. Chodzilo jej pewnie ze o 24:00 z 7 na 8 kwietnia wylacza sygnal. Ale Szwagier byl swiecie przekonany, ze dekoder jeszcze 8 kwietnia powinien zyc. Skoro nie zyje no to mus zadzwonic i przekonac kogos, zeby jednak mu wlaczyli. Po ok 15 minutach rozmowy z pania na infolinii gdy zobaczyl, ze nic nie wskora postanowil przejsc do ataku. Pani uslyszala pare cieplych slow, wsrod ktorych "kurwo" i "szmato" byly chyba najdelikatniejsze. Monolog skonczyl swojskim "to chuj Ci w dupe!" i rozlaczyl sie:) Ot, caly Szwagier:) Jak zwykle zostalo narzucone ostre tempo, a do tej litrowki jeszcze spozylem 2 piwka, tak wiec w okolicach 22:00 juz bylo po mnie. I tak wlasnie wygladal dzien jednego z mieszkancow "sparalizowanego" miasta:)))
Sroda byla zdecydowanie spokojniejsza, chociaz tez co nieco sie wydarzylo. Rano polecialem z bolaca glowa do roboty, po pracy znowu misterna akcja. Najpierw na Pomorzany zrobic "gadzetowe" zakupy (w koncu awaria sie skonczyla:), pozniej do banku cos tam pozalatwiac i do kina wyjasnic sprawe z biletami. Chodzi o to, ze chcialem 3 bilety oddac a jeden wymienic, i mialem ruszyc w czwartek rano samemu na 10:00 bo tylko do czwartku mieli grac ten koncert. Ide do kasy, pani w kasie mi mowi, ze w sprawie wtorkowych biletow to musze sie udac do kierowniczki. No to ide do kierowniczki, siedzi jakies takie brzydkie "niewiadomo co". Mowie co chce zalatwic, a ta mi na to, ze nie ma opcji na zwrot pieniedzy, moze mi jedynie wymienic te bilety na zaproszenia na dowolny film do wykorzystania do konca maja, bo taka decyzje podjela "centrala". Kurwa, juz mnie zirytowala. Mowie jej, ze mnie to za bardzo nie interesuje, ze to przeciez nie moja wina, ze seans sie nie odbyl, a ta mi przerywa i mowi ze to tez nie jej wina. O zesz Ty... pomyslalem sobie ze przeciez nie pojade z nia jak Szwagier pojechal z pania na infolinii, wiec tlumacze jej ze interesuje mnie ten koncert a bilet na zwykly film juz nie. Okazalo sie, ze koncert bedzie grany jeszcze przez caly przyszly tydzien, szybko zadzwonilem do Bimbelta, ustalilismy, ze wybierzemy sie w przyszlym tygodniu (mam nadzieje, ze znowu nie bedzie jakiejs kleski zywiolowej). Nie chcialo mi sie juz z ta suka gadac, to powiedzialem zeby dala te zaproszenia i poszedlem. Polecialem na Starowke, mialem sie spotkac z Golym i z Siwym, ktory wlasnie przylecial z Irlandii. Okazalo sie jednak, ze Siwego nie bedzie, najpierw posiedzielismy z Golym w Apartamencie, wypilem 2 Zywce, pozniej przenieslismy sie do Kanclerza, doszedl jeszcze Koniu, wypilem jeszcze 3 Urquell'ki i polecialem do domu. W domu troche odsapnalem i o 20:45 zaczal sie mecz. Manchester gral na Old Trafford rewanz z AS Roma. Meczyk ogladnalem sam, na spokojnie, Bosmanek w reku, rewelka. Tzn. spokojnie nie bylo, bo darlem pipe, sam do siebie krzyczalem, warto od czasu do czasu pogadac z samym soba:) A po meczu na chwile sie polozylem, jak otworzylem oczy to sie okazalo, ze jest 3:30. Nie pozostalo mi nic innego tylko przeniesc sie do sypialni i polozyc sie dalej spac...

Brak komentarzy: