wtorek, 19 lutego 2008

Podsumowanie dnia - 16 luty (sobota), 17 luty (niedziela) i 18 luty (poniedzialek)

W koncu jest czas na to, zeby usiasc i napisac coz to takiego ciekawego wydarzylo sie prze te 3 dni. Mocno intensywnie bylo. W sobote wstalem rano i sie zaczelo ganianie, najpierw jeden sklep, pozniej drugi, w miedzyczasie nieudana akcja zakupu gadzetow, czlowiek latal jak nurek w ta i z powrotem, tylko korzysci z tego zadnych. Pozniej baby polecialy na urodziny, a ja w domu, sam jak palec, najpierw popracowalem troche przy komputerku, z piwkiem w reku, elegancko:) Pozniej kolo 18:00 wlaczylem DSF, bo to przeciez za chwile miala sie rozpoczac glowna atrakcja dnia, mecz V rundy Pucharu Anglii, przedwczesny final, Manchester United - Arsenal na Old Trafford:) Na mecz wpadl Student i poogladalismy sobie w dwojke. Student oczywiscie jak to Student byl za Arsenalem (tzn. bardziej przeciwko MU niz za Arsenalem, ten typ tak ma, zawsze jak ogladamy razem jakis meczyk to jest za przeciwnikiem zespolu, ktoremu ja kibicuje, zreszta nie pozostaje mu dluzny i zachowuje sie podobnie:) Nasze wspolne ogladanie meczu to pokaz szowinizmu w czystej formie, tym razem bylo spokojnie, najwieksze hece sa wtedy, gdy graja przeciwko sobie jakies nasze ulubione zespoly, czyli przewanie z jednej strony cos angielskiego, a z drugiej strony jakies wloskie parowki, oj, wtedy sie dzieje:)))
Ogladnielismy mecz, wypilismy pare piwek (ja lacznie 6 Bosmankow), pogadalismy bo sie dawno nie widzielismy, no i humor zajebiscie dopisywal bo mecz sie skonczyl wynikiem lepiej niz zajebistym (o meczu w nastepnym poscie). Jak juz Student polecial nie pozostalo nic innego tylko polozyc sie spac.
W niedziele wstalem, w sumie duzo nie wypilem ale kac meczyl, to sie nic nie chcialo robic, a trzeba bylo sie wyszykowac bo szlismy do Tescia na urodziny. Jak se pomyslalem, ze wiaze sie to z piciem wodki to mi sie robilo niedobrze. Ale zanim wyszlismy, zanim dojechalismy, to zrobilo sie po 14:00. Zjadlem obiadek, poczulem sie lepiej, wjechal na stol flakon, no to mus bylo pare kielkow wypic. Dobrze ze byl Szwagier to se mozna bylo pogadac, ustalamy od jakiegos czasu szczegoly wyjazdu w czerwcu na mecz Polska - Austria w Wiedniu na ME. Szwagier ma wziasc z roboty ladnego busa i mamy ruszyc spora ekipa podbijac Wieden i poogladac fale Dunaju:) Zostalo sporo szczegolow do dopracowania, czasu niby sporo, ale warto juz teraz wokol tego sie zakrecic. U Tescia troche posiedzielismy i pojechalismy do domku. Wypitych pare kielkow sprawilo, ze w domu to juz w ogole nic mi sie nie chcialo, ale jeszcze zmobilizowalem sie zeby zrobic swojego PIT-a. Siadlem i po jakims czasie wszystko bylo ready. Pozniej juz w lozeczku ogladnalem sobie jeszcze raz ostatnia godzine "No Country for Old Men" (wrazenia podobne jak za pierwszym razem:)
W poniedzialek rano wielka akcja do przeprowadzenia: zawiezc dziewczyny i psa do Mamy na Budziszynska. O jezu, cala wyprawa, pelno tobolow, trzeba to bylo wszystko popakowac, bo sprzedalismy Kluchy na caly tydzien, najpierw do mojej Mamy, pozniej do Tesciow, rewelka:) Jakos dojechalismy, pies caly ujebany oczywiscie, bo na dworzu pogoda skandaliczna, bloto, kaluze, normalnie fuj:( A pozniej do pracy, sporo roboty, nawet nie mialem czasu zeby usiasc i uzupelnic te moje wypociny. Po pracy mala posiadowka z Iwka w Santorini, wypity 1 Urquell, pozniej ona poszla sobie na jakies zakupki, a ja do Konia konczyc akcje "router".
Ja pierdole, czemu prawie nigdy nic nie moze zadzialac jak nalezy od poczatku:( To bylo juz drugie podejscie do tego routerka. Taki sam sprzet jak ja mam w domu, u mnie zadzialal w 3 sekundy, u Konia podczas pierwszej wizyty pare dni temu nie dalem rady go uruchomic, cos bylo nie tak z jebanymi IP-kami. Teraz tez, siadlem, otworzylem sobie Tyskie, wzialem gleboki oddech, popstrykalem, pokombinowalem i chuj z tego wyszedl. No to (jak w Milionerach, poprosilem o telefon do przyjaciela:) zadzwonilem do Bimbelta po pomoc, kilkanascie minut goracej linii nie przynioslo efektu, Kon ma net z Tele2 i jakos skurwiale sie go konfiguruje, Bimbelt mowil co mam sprawdzac, gdzie co mam wpisywac, ale net bezprzewodowo nie chcial ruszyc. W koncu umowilem sie z Bimbeltem, ze jak jutro bedzie na Pomorzanach na probie, to ze ma podjechac i zerknac swoim fachowym okiem na to z bliska, przez telefon zarzekal sie ze nie ma opcji zeby to nie chodzilo. I jak juz skonczylem z nim gadac, to pomyslalem ze jeszcze raz sprawdze czy powpisywalem w ustawieniach routera wszystko tak jak nalezy. W poczuciu bezsilnosci zaczalem kurwa zonglowac tymi cyferkami, te wszystkie 192.168.1.1, 255.255.255.0 i inne tego typu madafaki juz mi przed oczami lataly, i nagle...CUD! Skurwiel zaskoczyl i zaczal dzialac! Buhaha, sam nie wiem jak to zrobilem ale naprawde dziala:) Oczywiscie Anita (bo tez byla i zerkala jak se nieradze z tym scierwem) nie pozwolila mi sie za bardzo nacieszyc swoim sukcesem mowiac: tylko pamietaj, zebys sie nie chwalil, ze go uruchomiles, bo przeciez nawet nie wiesz jak to zrobiles. Hehe, urodzony szyderca:)
W poczuciu dobrze wykonanej roboty wypilem jeszcze drugie Tyskie i polecialem do domu. Reszta wieczoru uplynela przy kompie. Jeszcze troche popracowalem i z mysla o pozytecznie spedzonym dniu poszedlem spac:)

Brak komentarzy: